Recenzje, opinie

„Teraz wezmą się za mnie…”. Niewyjaśniona śmierć

Tomasz Łysiak

Dodano: 09/07/2019 - Nr 28 z 10 lipca 2019

Ludzie [30. rocznica zabójstwa księdza Sylwestra Zycha]

Morderstwo księdza dokonane rękami komunistycznych służb to nie tylko smutny dowód na to, jak chora transformacja dokonywała się w 1989 roku, ale także pole do odsłaniania spod nawały kłamstw ukrytej prawdy i sposobu funkcjonowania całego zbrodniczego systemu. Opowieść o tragicznych wydarzeniach z lipca roku 1989 wybrzmiewa tym mocniej, że ta rocznica przychodzi w czasie, w którym wokół Kościoła w Polsce po raz kolejny rozpętana została kampania nienawiści.

W zimną noc 31 stycznia 1989 roku, praktycznie w przededniu rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu, na plebanii parafii Niepokalanego Serca Najświętszej Marii Panny w Białymstoku odnaleziono ciało zamordowanego księdza Stanisława Suchowolca. Dziewięć dni wcześniej na plebanii parafii św. Karola Boromeusza w Warszawie śmiertelnie pobito proboszcza Powązek, księdza prałata Stefana Niedzielaka. Na pogrzeb księdza Suchowolca, jak pisze Zbigniew Branach w doskonałej książce „Tajemnica śmierci księdza Zycha”, ksiądz Sylwester Zych jechał w towarzystwie działacza opozycji Włodzimierza Fraszczaka. Miał mu wówczas powiedzieć: „Teraz esbecy wezmą się za mnie”. Pół roku później, 11 lipca 1989 roku, został zamordowany. Śmierć kapłanów stanowi zatem klamrę wydarzeń związanych z Okrągłym Stołem i wyborami czerwcowymi ’89, ponurą klamrę, nabierającą znaczeń i historiozoficzno-politycznych, i metaforycznych. Pośród wielu kontekstów dotyczących tej sprawy chciałbym zwrócić uwagę na te propagandowe. Może dlatego, że katastrofa smoleńska pokazała, iż wiele mechanizmów funkcjonujących w sferze komunistycznych służb w całym bloku sowieckim, wcale nie odeszła w niebyt. Historia najpierw uwięzienia na kilka lat księdza Zycha, a następnie zamordowania go w momencie przełomu, w chwili, w której blok sowiecki zaczynał się chwiać w posadach – może stanowić doskonałą platformę do porównań i analiz dotyczących nie tylko tego jednego wypadku, ale też sposobu dokonywania zbrodni politycznych przez służby komunistyczne. W Polsce zajmowała się tym esbecja, wspomagana całym państwowym aparatem urzędniczym, milicyjnym i medialno-propagandowym.

Śmierć sierżanta Karosa
Stan wojenny w swojej szczytowej formie, zima roku 1982. Kilku młodych ludzi, porażonych sposobem, w jaki junta Jaruzelskiego rozprawiała się z własnym narodem, postanowiło szykować się na ewentualny wybuch powstania zbrojnego. Ci uczniowie szkół średnich (tylko jeden miał więcej niż 18 lat i był studentem) dosłownie kipieli ze złości i z żalu, kiedy słyszeli, co się dzieje. „13 grudnia 1981 roku po obudzeniu ojciec mi powiedział: jest wojna” – tłumaczył uczeń trzeciej klasy technikum, Tomasz Łupanow. Razem z kumplami ze szkoły i z podwórka zaczęli działać, dokonując małego sabotażu. „Kombinowaliśmy, żeby coś zrobić, przeciwstawić się” – ich relacje przytoczył w swojej książce Branach. „Byliśmy zdecydowani stawiać opór, chociaż nie wiedzieliśmy, w jaki sposób…”. „Jak zabili górników, to my na transformatorze napisaliśmy węglem: WUJKA – POMŚCIMY” – zdradzają. Poza Łupanowem byli jeszcze Robert Chechłacz, Andrzej Hybik i inni. Rozrzucali ulotki. Pisali hasła na ścianach. A w końcu zaczęli szukać broni… Na wszelki wypadek. Gdyby było powstanie. Wzorowali się na bohaterach roku 1944: składali przysięgę, chcieli organizować się w piątki, które nie wiedziałyby o sobie nawzajem. Broń zdobywali na funkcjonariuszach MO. Udało im się wymusić oddanie służbowej TT-ki raz czy drugi, ale w końcu przydarzyło się nieszczęście. 18 lutego usiłowali w tramwaju rozbroić sierżanta milicji Zdzisława Karosa. Ten jednak stawiał opór. W trakcie szarpaniny padł w jego stronę strzał, który okazał się śmiertelny. I rozpętało się piekło! Chłopców szybko schwytano. Ale nie tylko ich.

Więzienie
Śledztwo doprowadziło do kapłana, który udzielał im gościny i schronienia na swojej grodziskiej parafii, a nawet przechowywał dla nich pistolet – był to ksiądz Sylwester Zych. Aresztowano go 5 marca 1982 roku na plebani parafii św. Anny w Grodzisku Mazowieckim. W czasie przesłuchań mówił: „Jako ksiądz czułem się zobowiązany udzielić pomocy i schronienia wszystkim, którzy takiej pomocy oczekują, a więc i chłopcom”. A dalej tłumaczył, że nie będąc członkiem ich organizacji, otaczał ich opieką duchową, dodając: „Czułem się za nich moralnie odpowiedzialny”. Jednocześnie podkreślał, że chłopcy nie mieli zamiaru dokonać zabójstwa, gdy próbowali odebrać broń milicjantowi. Pięknie, odważnie i prostolinijnie opowiadał o swoich przekonaniach politycznych, o Solidarności czy o kontynuowanym przez nią dziele Konstytucji 3 Maja. Bez lęku mówił prosto w twarz przesłuchującym go oficerom bezpieki: „Uważałem, że próba zdeptania praw człowieka wprowadzona z chwilą ogłoszenia stanu wojennego nie może się powieść. W związku z tym w swojej pracy duszpasterskiej nadal wyrażałem swoje poglądy i zwłaszcza w kazaniach starałem się mówić to, co by mogło krzepić serca społeczeństwa”.
Przesłuchiwano księdza, ale także przesłuchiwano chłopców – te przesłuchania były bardzo brutalne, jak za dawnych ubeckich, stalinowskich czasów: nastolatków potwornie bito w najczulsze miejsca, wbijano im igły pod paznokcie. Potem był proces i w końcu we wrześniu 1982 roku zapadły wyroki długoletniego więzienia. Robert Chechłacz tylko z tej racji, że był niepełnoletni, nie dostał wyroku śmierci, lecz 25 lat więzienia. 18-letni Tomek Łupanow – 13 lat. 24-letni Matejczuk – sześć lat. I wreszcie kapłan, ksiądz Zych, otrzymał karę czterech lat więzienia, którą podniesiono mu do sześciu. Siedział w jednej celi z Leszkiem Moczulskim. Bardzo podupadł na zdrowiu. Więzienie tak go zniszczyło, że w końcu komuniści wypuścili go jeszcze przed końcem wyroku.

Morderstwo
11 lipca 1989 roku, po godzinie drugiej w nocy, przy przystanku autobusowym w Krynicy Morskiej znaleziono ciało mężczyzny. Był to ubrany po cywilnemu ksiądz Zych. Pogotowie podjęło wymuszoną przez świadków reanimację, pomimo stwierdzenia zgonu. Uznano, że ksiądz spił się na umór i zapewne dlatego umarł. W machinę kłamstw i manipulacji wprzężono wszelkie możliwe środki, m.in. Telewizja Polska nadawała z miejsca zdarzenia specjalny reportaż. Lektura książki Zbigniewa Branacha wnosi wiele szczegółów, jeśli chodzi o okoliczności sprawy. Branach, prowadząc kilka lat później dziennikarskie śledztwo, docierał do kogo tylko mógł, by wskazać, jak wiele nieścisłości i kłamstw nagromadziło się wokół sprawy. Był i u prokuratora, który na próby pytań dziennikarzy reagował wściekłością, i u innych świadków, a także opisał drobiazgowo zeznania czy wypowiedzi udzielane na potrzeby reżimowych mediów. Same zeznania obsługi restauracji „Riviera” mogły budzić uzasadnione podejrzenia, jeśli chodzi o wiarygodność. Oto kelnerzy i barmani bez wahania rozpoznali twarz mężczyzny ze zdjęcia pośmiertnego, chociaż zapewne bliskie osoby miałyby trudność w identyfikacji. Ich opowieść wydaje się zresztą szyta grubymi nićmi. Ksiądz miał się pojawić w restauracji w towarzystwie siwego mężczyzny (kryptonim ze śledztwa „Biały”). Obaj mieli usiąść na stołkach barowych i zamawiać kolejne „fikołki” – czyli drinki składające się ze 100 g wódki i 200 g pepsi. Takich drinków każdy z nich miał wypić… dziesięć! Czyli po litrze wódki na głowę!
Kilka metrów od ciała księdza znaleziono pustą butelkę po wódce. Pogotowie wezwane telefonicznie owszem, zajechało do Krynicy, ale najpierw objeździło wszystkie przystanki i dopiero w ostatniej chwili trafiło na właściwy. Lekarze stwierdzili zgon. Ciało było zimne. Notabene słusznie Branach zauważył, że w lecie, przy dwudziestu kilku stopniach ciepła, ciało nie oziębiałoby się szybciej niż jeden stopień na godzinę. Tymczasem tu stało się zimne już pół godziny po tym, jak – według zeznań obsługi restauracji – ksiądz miał z niej wyjść. Obsługa medyczna karetki nie chciała wobec tego podejmować reanimacji, jednak została do niej zmuszona przez jednego ze świadków. Okazuje się, że ta wymuszona reanimacja miała najprawdopodobniej jeden cel: sprawić, by obrażenia na ciele, które powstały w trakcie morderstwa, mogły uchodzić za ślady po reanimacji. I tak dalej, i tak dalej… Kłamstw i manipulacji w całej sprawie było dziesiątki. Morderstwo wyglądało najpewniej tak, że najpierw wmuszano w kapłana wódkę, by wszystko wyglądało, iż po prostu się zapił na śmierć. Jakże to przypomina te czasowo bliższe nam wydarzenia, gdy Rosjanie zaczęli wmawiać całemu światu, że za katastrofę smoleńską odpowiada generał Błasik, który się upił i stojąc nad pilotami, wymuszał na nich samobójstwo. Czyż to nie podobne techniki? Przypisywanie spożycia alkoholu i obciążanie winą samą ofiarę… A potem festiwal kłamstw procesowych. Księdza Zycha obciążano w gazetach i w telewizji. Z zamordowanego kapłana zrobiono zapijaczonego człowieka, jak z marginesu społecznego. A tymczasem był to prawdziwie piękny Ksiądz. Piękny Duchem.
Na blisko rok przed śmiercią spisał testament. Znalazły się tam takie słowa: „Czuję, że zbliża się mój dzień – czas spotkania z Panem, który uczynił mnie swoim kapłanem. »Uwielbia dusza moja Pana«. Dziękuję wszystkim, którzy byli dla mnie ludźmi, a zwłaszcza tym, którzy podali mi rękę, gdy byłem w więzieniu. Do nikogo nie czuję nienawiści, dla wszystkich chcę być bratem i kapłanem. Solidarny sercem jestem ze wszystkimi, którzy jeszcze walczą, którzy dążą do Polski wolnej i niepodległej”.

 Fragmenty niektórych recenzji książek

Krzysztof Kąkolewski: - Książka Tajemnica śmierci ks. Zycha jest cenna, bo możemy z niej dowiedzieć się samej prawdy o systemie komunistycznym. Gdybym miał fundusze, nagrodziłbym autora polskim Noblem za literaturę faktu (Express Wieczorny 13 07 1995).

Wiesława Kwiatkowska: - W książce Pierwszy Grudzień Jaruzelskiego pokazane zostało, jak doszło do wydania wojny narodowi, kto kierował działaniami wojska i milicji oraz jak to było z ofiarami. I jest to szczególnie ważne, bo w przeciwieństwie do dobrze znanego Marca’68 (nikt wtedy nie zginął) o Grudniu’70, który pochłonął wiele ofiar, mało kto w Polsce wie… (Magazyn SO-LIDARNOŚĆ Regionu Gdańskiego nr 5/2001).

Teresa Muszyńska: - W książce Sam płonął i nas zapalał, autorowi udało się dotrzeć do spraw dotąd skrzętnie skrywanych przed opinią publiczną... Powstała książka, która zapada głęboko w serce i niepokoi sumienie, prowokuje do niewygodnych pytań (Gazeta Współczesna 02 02 2001).

Jerzy Kłosiński: - Książka Branacha jest dokumentem pisa-nym ręką sprawnego reportera, który dociera wszędzie tam, gdzie trzeba dotrzeć, aby poznać prawdę. Zbiera relacje świadków, wgłębia się w archiwa, kojarzy zdarzenia, których nie chciała lub nie umiała kojarzyć prokuratura... Beletrystyczna sprawność autora, przy zupełnie sensacyjnych, nowych faktach dotyczących za-bójstwa ks. Suchowolca, nadaje książce duży walor czytelniczy... Jest lekturą wstrząsającą (Tygodnik Solidarność 16 03 2001).

Jan Leończuk: - Niezwykła to książka, jak i niezwykły jest jej autor od lat odtwarzający z ogromną wnikliwością kulisy zbrodni popełnionych na kapłanach... Miejmy nadzieję, że książka nie pozwoli wymazać z pamięci ideałów, którymi żył bohaterski kapłan i utrwali testament polskiego duchownego i czasy heroicznych wyborów (Czas Miłosierdzia nr 3/2001).

Tadeusz Skutnik, eseista, krytyk literacki: - Książki Zbigniewa Branacha - rezultaty dziennikarskich śledztw - cechuje duża przymieszka emocjonalności i stylistycznego patosu, których on zresztą stara się unikać. Jakby emocje i patos były czymś nieprzystojnym. Nie są - ogólnie biorąc. Niemniej do przedmiotu jego badań nie najlepiej przystają. Branach to czuje i stara się być powściągliwy. Do tego przedmiotu najlepiej przystaje brzytwa… (Dziennik Bałtycki 23 02 2001).

Włodzimierz Paźniewski: - Zbigniew Branach uprawia specyficzny gatunek literacki. Można go nazwać prozą dokumentalną. Autora interesują przede wszystkim dramatyczne i do końca nie wyjaśnione zdarzenia z najnowszej historii Polski... Rzetelnie udokumentowana książka Sam płonął i nas zapalał, może być cennym źródłem wiedzy dla historyka... Prywatne śledztwo, prowadzone przez Branacha, podąża wieloma tropami... W istocie książka jest pracą o najnowszej historii Polski, o jej mrocznych stronach (Gość Niedzielny 15 04 2001).

Jarosław Wierzchołowski: - Wydawałoby się, że mamy do czynienia z jeszcze jedną książką o Grudniu, mówiącą o znanych już faktach. Tymczasem książka Zbigniewa Branacha (Oskarżony Jaruzelski i inni…) pokazuje tragedię roku 1970 w sposób niezwykły… Czyta się (ją) jak dobry kryminał. Branach tworzy pasjonującą historię, której tragiczny finał niestety wszyscy znamy. Towarzyszy generałom w naradach sztabowych, odprawach… To po-zwala nam niemalże odczuć atmosferę tamtych dni, ale też poznać sposób rozumowania i sylwetki ludzi, którzy dziś odpowiadają za sprawstwo kierownicze masakry (Magazyn SOLIDARNOŚĆ Regionu Gdańskiego nr 11/2002).

Jaromir Kwiatkowski: - To trzecia książka tego autora o Grudniu’70. Najnowszą - tak jak i poprzednie - przeczytałem jednym tchem… Jak to dobrze, że istnieją tacy autorzy jak Branach, dzięki którym bolesne rany najnowszej historii Polski nie zarastają blizną niepamięci. Wybitny reportażysta w sposób pasjonujący, z wielką pedanterią i szacunkiem dla szczegółu przedstawia zapis pięciu tragicznych dni (Dziennik NOWINY 19 12 2002).

Jerzy Kłosiński: - W książce Piętno księżobójcy, autor opisuje nie tylko okrucieństwo mordu na księdzu Popiełuszce… Bada przebieg dwudziestu lat śledztwa… Wskazuje winnych, a jego zarzuty sięgają najwyższych stanowisk w państwie. Branach nie boi się mocnych słów… Autor relacjonuje w sposób pasjonujący, ale też i mrożący krew w żyłach przygotowania do zbrodni, zatrzymanie samochodu księdza, pojmanie, ucieczkę Waldemara Chrostowskiego. No i oczywiście przerażające szczegóły męczeństwa księdza podczas drogi do tamy we Włocławku. Lektura nie jest łatwa, choć z drugiej strony książkę czyta się jak powieść sensacyjną. Większość faktów i szczegółów dotyczących śmierci kapelana SOLIDARNOŚCI opisywanych przez Branacha, nie jest znana powszechnie. Niezależnie od wszystkich innych jej walorów, ta książka musiała powstać choćby po to, by te fakty stały się znane (Tygodnik Solidarność 21 10 2005).

W książce: MIT OJCÓW ZAŁOŻYCIELI - AGONIA KOMUNIZMU ROZPOCZĘŁA SIĘ W GDAŃSKU, autor dokonuje swoistej reinterpretacji zapoczątkowanych w Polsce wydarzeń, które doprowadziły do upadku komunizmu w Europie. Demistyfikuje fałszywych „ojców założycieli” SOLIDARNOŚCI i przywraca pamięć o marginalizowanych Wolnych Związkach Zawodowych. - Ta książka wymyka się podziałom gatunkowym - pisze recenzent. - Z reportażu mamy tu opisy, wtrącone słowa strajkujących lub wypowiedzi partyjnych prominentów. Mimo tego autor dąży do objęcia całego tła oraz znaczenia Strajku Wielkiego. Jest to bowiem solidna praca z zakresu historii najnowszej. Sięganie do szczegółów przy jednoczesnym mocnym nakreśleniu perspektywy daje znakomity efekt: Branach nie tyle omawia, co cierpliwie i wszechstronnie objaśnia sierpniowe wydarzenia (…) Imponuje zegarmistrzowska wręcz robota nad użyciem historycznych materiałów (…) Książka w najoczywistszy sposób polityczna nie została spłaszczona i złożona na ołtarzach ani obowiązującej poprawności politycznej, ani też nie mniej dogmatycznej „politycznej niepoprawności”. Branach składa świadectwo wobec własnej wiedzy i sumienia. To drugie jest naturalnie jednostkowe, ale przekazana wiedza jest tak dalece poszerzona w stosunku do własnych doświadczeń autora, że jego głos ma wagę ponadjednostkową (…) „Niewygodna” wersja zdarzeń jest w tej książce przedstawiona interesująco, dobitnie i bez krzyku... To tylko godny uwagi materiał do sprawdzania różnych poglądów na teraźniejszość i przeszłość Polski. A że jest to zarazem niekłamana radość czytania - polecam tym bardziej (The seeker [?] Czyj jest Sierpień? BiblioNETka.pl23 03 2006). 

 

 

Ks. prof. dr hab. Dariusz Zagórski: Hipotezy, to nie fakty

Fragmenty laudacji wygłoszonej na promocji książki w toruńskim Dworze Artusa 2 grudnia 2014 roku.

[...] Życie księdza Jerzego, jego odwaga i tragiczna śmierć z całą pewnością uformowały mnie jakoś dogłębnie i zwróciły uwagę na zagadnienie prawdy – przeciwstawione zakłamaniom i niedomówieniom, tak często serwowanym nie tylko przez ludzi minionego systemu, ale również dziś.

Z dotarciem do prawdy wiąże się z całą pewnością rzetelność poznawcza, która nie może bazować jedynie na przypuszczeniach, czy niepewnościach. Zwracali na to uwagę już starożytni, również pisarze wczesnochrześcijańscy – jak chociażby Klemens Aleksandryjski, który wyraźnie przypominał o tym, że są niejako dwa rodzaje wiedzy, poznania – jakim dysponować może człowiek, to jest wiedza pewna – gnosis i wiedza niepewna – oiesis – a więc mniemanie charakteryzujące ludzi mających tendencje do popadania w błędy.

Dzisiaj, gdy rozmycie prawdy dokonuje się na naszych oczach niejako codziennie, łatwo o przemycenie poglądów, które choć nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, potrafią zasiać w człowieku wątpliwości, albo nawet od prawdy bardzo daleko odsunąć. Dobitnie w odniesieniu do wydarzeń bolesnego prześladowania i umierania ks. Jerzego Popiełuszki ukazuje nam to Autor prezentowanego dziś opracowania – Pan Zbigniew Branach.

Książka: Zlecenie na Popiełuszkę, to ważny głos w dyskusji nad możliwościami dochodzenia do prawdy i nad koncepcją zbliżania się do niej, wybrzmiewający w bardzo konkretnym kontekście wszystkich tych działań i przedsięwzięć, które miałyby na celu jej zafałszowanie. Autor nie waha się – respektując styl pracy badacza historii – zwrócić uwagę czytelnika na to, że hipoteza ma wtedy wartość, gdy znajduje odzwierciedlenie w faktach, nie zaś spekulacjach, u których podłoża leżą nawet najszlachetniejsze intencje. Ten swoisty motyw przewodni jego rozważań wpływa niejako na konstrukcję pracy, w której ogólnikowość wypowiedzi zwolenników „nowej prawdy” wyraźnie staje w opozycji wobec źródłowych potwierdzeń i uzasadnień. Wiarygodność Autora i jego zmysł uczciwego podejścia do śladów, jakie pozostawiło nam dziejowanie, zwiększa pokora badawcza, która nie ma na celu kwestionowania trudu i wysiłku dochodzenia do prawdy innych ludzi.

Pan Zbigniew Branach bez cienia przesady i nie dla uznania swej nieomylności stwierdza, że kibicuje każdemu, kto angażuje się w dociekanie prawdy, bo robotników na tym polu wciąż mało… Wyraźnie jednak i bezlitośnie demaskuje wizje historii tych, którzy sami siebie – jakby dla przeciwwagi – kreują na mających nie tylko klucz do prawdy, ale patent na prawdę jedyną. Ta swoista metaprawda – tak ją nazwę – niemal zawsze objawiana jest – co zaznacza Autor – w świetle reflektorów, a komunikaty specjalne klubu miłośników wersji alternatywnych historii najnowszej (s. 157), zawsze znajdą miejsce ich publikacji czy obwieszczenia. To, co charakteryzuje wspomniane nurty, to pompatycznie brzmiący dramatyzm mający zwrócić uwagę odbiorców tych newsów objawianych między innymi w banalnych pytaniach – nie wiedzieć zresztą do kogo adresowanych. Celem tych zabiegów jest zawsze wzbudzenie niepokoju i to nie tylko w głowach tych ludzi, którzy na badaniach historycznych mniej się znają, ale także w umysłach uczonych, zapominających chociażby o tym, że historia bazuje na źródłach, a jeszcze konkretniej - na źródłach takich, które zostały poddane krytycznemu osądowi.

Model działania owych miłośników „nowej prawdy” obrazują wypowiedzi z rozdziału książki zatytułowanego: Biskupi też w zmowie? Autor przytacza poglądy promowane przez Wojciecha Sumlińskiego, który za pewne uznaje jedynie datę i miejsce uprowadzenia księdza Popiełuszki. Wszystkie pozostałe fakty miałyby być natomiast kłamliwe. Jak więc argumentuje ów „świadek prawdy” swoje przemyślenia i jak je ugruntowuje?

Otóż już na samym początku zdradza swój brak obiektywizmu, gdy przyznaje się otwarcie w wypowiedziach do niezdrowego przywiązania do źródła swych informacji, prokuratora Andrzeja Witkowskiego, narażając się przez to na brak dystansu, krytycznej analizy i na zaniechanie konfrontacji z dorobkiem i opiniami niemałej przecież grupy śledczych.

Wszelkie głosy w dyskusji, kierowane są w stronę owej komitywy, a więc podważające wiarygodność jego twórczości, czy kwestionujące hipotezy prokuratora Witkowskiego, z góry skazywał na niebyt, zwalczając je, czy dyskredytując w bardzo niewybredny sposób. Zbigniew Branach zauważa, że z uporem dyskwalifikował wersję oficjalną okoliczności śmierci dziś błogosławionego. Prawda nieznana opinii publicznej, jest według Sumlińskiego dużo bardziej przerażająca, niż powszechnie przyjęta. A winni jej nie zostali ukarani, choć były i są ku temu podstawy, które ujawnił lubelski Instytut Pamięci Narodowej. Autor książki słusznie dopytuje o to: komu i gdzie ujawniono owe podstawy. Niestety w wypowiedziach Sumlińskiego nie znajdziemy na te pytania odpowiedzi.

Co najmniej dwuznacznie brzmi zarzut wtórującego Sumlińskiemu – prof. Mirosława Piotrowskiego z KUL skierowany w stronę członków Episkopatu Polski, posądzonych niejako o współudział i zaangażowanie w zbrodnię przeciw Jerzemu Popiełuszce. Jak słusznie zauważa Branach poprzestanie Piotrowskiego na określeniu „wielu hierarchów kościelnych” (mających być świadkami, czy współuczestnikami zbrodni) trudno zaliczyć do precyzyjnych. Zaraz zapala się lampka ostrzegawcza i pytanie o proporcje. Skoro wielu hierarchów jest za ukryciem prawdy, to ilu z tych niewielu jest za jej ujawnieniem?

Nie można też odmówić Branachowi racji, gdy wyżej cytowaną wypowiedź uznaje on za uogólnienie mające charakter hurtowego pomówienia. Zawsze też w takich momentach, dla zwiększenia „autentyzmu” wypowiedzi – padają zapewnienia autora takich koncepcji o przywiązaniu do wiary i Kościoła, Dekalogu i Bóg wie czego jeszcze.

Tego rodzaju styl „argumentowania”, pozbawiony jakichkolwiek podstaw Branach obnaża jeszcze wielokrotnie. Sprzeciwia się on chociażby metodzie stygmatyzowania ludzi opartej na domniemaniach, zastosowanej między innymi w odniesieniu do Waldemara Chrostowskiego, a także podważania uznanych autorytetów w wielu dziedzinach, które przysłużyć się mogły jeszcze pełniejszemu poznaniu prawdy i jej ujawnieniu.

Kończąc tę krótką analizę treści książki Zbigniewa Branacha pragnę podkreślić, że sprawa Popiełuszki wywoływała i będzie wywoływać mnóstwo kontrowersji. Dokąd żyć będą główni aktorzy ze sceny tamtych wydarzeń, dotąd skrzyżowane pozostaną niezwykle silne ich interesy, nie ułatwiające w żaden sposób rozwikłania bardzo wielu ciemnych stron owego dramatu. Dla nas badających historię życia i śmierci Ks. Jerzego ważnym jest jednak, by jak najbardziej obiektywizować proces poznawczy zmierzający do oddania prawdy o tamtych chwilach. Miłośnikom zaś gdybania wystarczy przypomnieć łacińskie adagium: contra fatum nullum argumentum, które winno przynajmniej w jakiejś mierze wpłynąć na ich obiektywizm i prawdomówność. Historię bowiem odtwarza się po śladach, które trzeba jednak w procesie powoływania się na nie - ujawniać. Inaczej – po prostu – traci się wiarygodność i autorytet.

Jaromir Kwiatkowski Zamach na Jana Pawła II. „Bułgarski ślad” potwierdzony dzięki śledztwu IPN HISTORIA, wPolityce.pl 12 V 19

37 lat po zamachu na Jana Pawła II 13 maja 1981 roku na Placu św. Piotra w Rzymie – mimo wsparcia państwa włoskiego (trzy śledztwa, dwa procesy) – nie udało się rozwikłać do końca bodajże najbardziej skomplikowanej zagadki kryminalnej XX wieku. Brak jest procesowego potwierdzenia, kto zlecił zabójstwo, czyli wydał wyrok śmierci na papieża. Ale to, że szczegóły i niuanse tamtych dramatycznych wydarzeń spowija mgła – nieco rozrzedzona przez ponad trzy dekady, ale jednak mgła – nie może stanowić usprawiedliwienia dla bezczynności. Także publicystycznej.

Z tego założenia wyszedł Zbigniew Branach, znakomity dziennikarz i pisarz, zajmujący się literaturą faktu i eseistyką historyczną, autor m.in. książki „Spisek stulecia”, poświęconej wydarzeniom sprzed 37 lat. Na prawie 400 stronach autor śledzi m.in. jak wybór kardynała Wojtyły został przyjęty na Kremlu, jak Moskwa wydała papieżowi z Polski niewypowiedzianą wojnę, a także śledzi zawiłą drogę życiową tureckiego młodzieńca Ali Agcy, który przybył na Plac św. Piotra nie jako pielgrzym, lecz kiler, którego zadaniem jest zabić Jana Pawła II.

Kto go wynajął? Kto opłacił? Kto wydał rozkaz? Pytań, które stawia Branach, jest więcej. Nie na wszystkie jesteśmy w stanie nawet po 37 latach odpowiedzieć. Odpowiedzi na niektóre być może nie poznamy nigdy. Mimo wszystko jednak trochę wiemy. Także o tzw. bułgarskim śladzie – jednym z kluczowych wątków zamachu.

Branach przypomina, że Agca po ujęciu miał przy sobie kartkę z pięcioma numerami telefonów – wszystkie do obywateli bułgarskich zatrudnionych w Rzymie. Niestety, kartkę tę śledczy na początku zlekceważyli, a jej wartość dowodową doceniono dopiero wiele miesięcy później.

Hipotezę o udziale bułgarskich służb w przygotowaniu zamachu postawiła – bez potwierdzenia dowodowego - we wrześniu 1982 roku Claire Sterling, amerykańska dziennikarka śledcza, autorka książek o zamachu na Jana Pawła II (m.in. „Czas morderców”). Włoscy śledczy mozolnie gromadzili jednak fakty rzucające światło także na ten wątek. Ba! Sam Agca już w październiku 1982 roku porzucił kostium „samotnego kilera” i przedstawił zarys kooperacji z trzema Bułgarami.

Branach pokazuje w książce mechanizm rozkręcania machiny propagandowej, w której brało udział wielu autorów (także z Polski, w rodzaju choćby Eugeniusza Guza), bazujących wyłącznie na materiałach dostarczanych przez sowiecką agenturę, których zadaniem było wmówienie światowej opinii publicznej, że tzw. bułgarskiego śladu nigdy nie było. Nachalnie – sam pamiętam te artykuły – lansowano tezę o niewinności Bułgarów, z Sergiejem Antonowem na czele, na których padło podejrzenie o współudział w zamachu. Ba! Część nastawionych antyamerykańsko propagandystów obarczało winą za zamach CIA. „Istnieją poszlaki, ale nie brak dowodów bezpośrednich, że Moskwa scedowała >>robotę<< reżimowi w Sofii – podsumowuje Branach nasz dotychczasowy, niepełny stan wiedzy. – Hipotezę wzmacniają nowe przekazy, jak byłego attaché handlowego ambasady bułgarskiej w Paryżu, Mantarowa, że zamach przygotowały bułgarskiej tajne służby na zlecenie KGB”.

Włoski sędzia Ilario Martella w oficjalnej wypowiedzi wskazał na związki Agcy z bułgarskimi służbami wojskowymi.

Osobne śledztwo przeprowadziła CIA. Amerykański wywiad uzyskał informacje wskazujące na bułgarskie tajne służby. Dr Nigel West, były agent brytyjskich służb specjalnych, ujawnił informację pozyskaną od źródła o pseudonimie GT/Motorboat. Jego zdaniem, bułgarski i sowiecki wywiad wojskowy zleciły dokonanie zamachu na papieża odrębnej organizacji.

Jak podkreśla West, wszystkie przesłanki wskazywały na Moskwę. Jednak dokumenty nieoficjalnych śledztw amerykańskich pozostają z klauzula „tajne” w archiwach CIA. Autor „Spisku stulecia” przytacza też głosy sceptyków, których zdaniem oficjalnie nic nie wiadomo, by agenci GRU (sowieckiego wywiadu wojskowego) uczestniczyli w morderstwach politycznych w czasie pokoju (no, chyba że są to tzw. zbrodnie doskonale, których sprawców nie wykryto). Inna wątpliwość jest taka, czy GRUpozwoliłaby sobie na taką wpadkę, jaką zaliczył na Placu św. Piotra Agca – nie tylko nie wykonał „kontraktu”, ale jeszcze dał się złapać.

Dlatego Branach wątpi, żeby kiedykolwiek doczekał chwili, gdy na światło dzienne wyjdą niepodważalne, twarde dowody na udział tajnych służb Związku Sowieckiego w przygotowaniu „zamachu stulecia”.

Ale, jak twierdzi autor „Spisku stulecia”, jedno wiemy na pewno… „Z liczącego kilkadziesiąt tysięcy kart zbioru dokumentów natury stricte prawnej wyziera w sposób klarowny trop bułgarski. Argumentów przysporzyły poszlaki, dowody pośrednie i bezpośrednie oraz logika znanych faktów”.

Zdaniem pisarza, postawienie przysłowiowej kropki nad „i” w tej sprawie umożliwiło dopiero polskie śledztwo, podjęte w 2006 roku przez katowicki Oddział IPN, wskutek odważnej decyzji ówczesnego prezesa Instytutu Janusza Kurtyki i prof. Witolda Kuleszy, szefa pionu śledczego. O efektach śledztwa – szerzej nieznanych opinii publicznej – autor pisze z wielkim uznaniem. Pozyskane z Sofii tajne dokumenty odsłoniły prawdziwe oblicze Siergieja Antonowa. Dowodowe ustalenia prokuratora Michała Skwary, że Antonow był tajnym współpracownikiem bułgarskiego wywiadu, to – zdaniem Branacha – „nie do przecenienia osiągnięcie śledztwa, tak zawzięcie krytykowanego przez wszelkiej maści programowych miłośników ancien regime’u, niedorostków intelektualnych, wreszcie >>maluczkich<<, zawistnych et cetera. Osiągnięcie niedoceniane, przemilczane przez wpływowe media, albo potraktowane marginalnie”.

Autor „Spisku stulecia” przyznaje, że publikację książki opóźnił o co najmniej kilka lat w wyniku sugestii Janusza Kurtyki, który radził mu poczekać na wyniki polskiego śledztwa. Warto było. Także po to, by oddać sprawiedliwość temu – jak pisze Branach – „niedocenianemu, przemilczanemu” osiągnięciu IPN-u.

 

Andrzej Adamski Spisek stulecia

Siódmy czerwca był okazją do zaprezentowania publikacji „Spisek stulecia” poświęconej zamachowi na Jana Pawła II. Wojewoda kujawsko-pomorski i bydgoski IPN nadali wydarzeniu dużą rangę, a wykorzystane przedmioty pochodzące z papieskiej wizyty w Bydgoszczy – szczególnie papieski fotel – sprawiły, że panowała właściwa atmosfera.

Nie rozczarowała frekwencja, szczególnie radować powinna obecność wielu młodych osób. To bardzo ważne i potrzebne spotkanie, poza wypowiedziami autora, ubogaciły przedstawione przez Mieczysława Franaszka fragmenty książki.

Autor, Zbigniew Branach, w sposób szczególny nakreślił klimat związany z wyborem kard. Karola Wojtyły na papieża, niepokój i wrogość światowego „antykościoła” z siedzibą na Kremlu, wątek bułgarski, technologie dezinformacji, rolę ówczesnej inteligencji, sprawy śledztw włoskich, procesu polskiego – IPN. Dla wielu obecnych było to przypomnienie faktów potwierdzonych wynikami śledztw, dla młodszych opis czasów, co do których aż trudno uwierzyć, że miały miejsce.

7 czerwca to rocznica wyjątkowego dla nas wydarzenia – pielgrzymki Jana Pawła II do Bydgoszczy. Trudno było znaleźć w naszym mieście coś upamiętniającego ten dzień. Może to ta temperatura? Może były ważniejsze sprawy w Bydgoszczy?

Bydgoski Kościół, bydgoskie Władze, kultura bydgoska? Czy one przegapiły tę rocznicę, czy to ja przegapiłem wydarzenia, które ją upamiętniały?

Dobrze, że IPN z wojewodą zaproponowali nam coś ważnego na ten dzień. Zastanawiam się jednak, co miało dać to wydarzenie, szczególnie tak licznie zgromadzonym młodym ludziom?

Wiedza o naszej przeszłości jest bardzo ważna, ale zabrakło mi przesłania na przyszłość, troski o prawdę, o wartości, o dobro, o nadzieję.

 

Czas na ostateczne wyjaśnienie

Wyznaję nie znałem dotąd publicystyki Zbigniewa Branacha. Ostatnio wpadły mi w ręce trzy jego publikacje: „Oskarżony Jaruzelski i inni…”, „Pierwszy Grudzień Jaruzelskiego” i „Zagadka śmierci księdza Zycha” Są to poprawione wznowienia wcześniejszych wydań, posiadają jednak jedną wspólną cechę: brak w nich ostatniego rozdziału. Wolna Rzeczpospolita przez 18 lat swego istnienia nie osądziła sprawców najcięższych przestępstw, a w przypadku licznych tragicznych śmierci kapłanów i działaczy opozycji nie przybliżyła nas nawet do wyjaśnienia – kto zabił?

Rok 1989 to nie tylko czas radosnej Jesieni Ludów, zapoczątkowany przez czerwcowe wybory w Polsce, to również seria zagadkowych zabójstw księży, upozorowanych na nieszczęśliwe wypadki, zdradzających wszelako znajomą rękę „nieznanych sprawców”.

Sędziwy kapelan z warszawskich Powązek Stefan Niedzielak „przewrócił się razem z fotelem”, przyjaciel księdza Popiełuszki Stefan Suchowolec „spalił się we własnym białostockim domu wskutek awarii termowentylatora”, a Sylwester Zych, abstynent i astmatyk, „zapił się na śmierć”, pijąc z nieznajomym osobnikiem w kawiarni Meduza w Krynicy Morskiej. Przypadkowo wszyscy trzej byli aktywnymi działaczami opozycji, przypadkowo też na ich ciałach znaleziono ślady pobicia, choć prowadzący śledztwo uznali je za powstałe z przyczyn naturalnych. Listy z pogróżkami czy otrzymywane ostrzeżenia nie skierowały śledztwa na właściwe tory.

SB miała powód nienawidzić szczególnie Sylwestra Zycha, skazanego w 1982 r. za udział w zabójstwie sierżanta MO Karosa. Nieważne, że nie inspirował młodzieżowych prób rozbrajania milicjantów. Wystarczy, że wziął na przechowanie broń, że nie doniósł… Jeszcze odsiadując wyrok otrzymywał informacje, że nie ujdzie z życiem. Zastanawiające, dlaczego „komando śmierci” czekało aż do lata 1989, kiedy Jaruzelski zostawał prezydentem, a Kiszczak aspirował do premierostwa? Ksiądz zginął 10 lipca, miał się wybrać na wycieczkę statkiem do Fromborka, ale nigdy tam nie dotarł. Są świadkowie, którzy widzieli go tego dnia na posterunku w Krynicy Morskiej. Czyżby został tam zakatowany, a reszta była tylko dość niechlujnie przeprowadzoną mistyfikacją? Wbrew oficjalnej wersji nikt poza personelem ( który później wycofywał się z zeznań) księdza w Meduzie  nie widział, nie odnalazł się jego rzekomy partner od wypitki. Nie wyjaśniono jak człowiek po spożyciu blisko litra alkoholu uszedł o własnych siłach kilkaset metrów i jak było możliwe, żeby w upalną noc, pół godziny po opuszczeniu lokalu był już martwy i zimny. W jaki sposób dopiero przy drugim przeszukaniu w jego bagażu znalazła się butelka wódki…? Itd. Itp.

Mimo podejmowanych prób, również przez „komisję Rokity”, nie zajęto się osobami w tamtym czasie odpowiedzialnymi za inwigilację księdza. Że był śledzony nie ulega wątpliwości. Jednak dokumenty, jeśli takie były, zostały zniszczone jeszcze tego lata. Nie dociśnięto lokalnych policjantów.

Zmowa milczenia zaległa na wyższych szczeblach milicyjnej hierarchii, a kolejni szefowie MSW, poza Macierewiczem, też nie przykładali się do sprawy. Wyglądało, że umarła razem z księdzem. Czy do końca? Chwalić Boga dożyliśmy czasów, kiedy dowiadujemy się coraz więcej o pracy resortu, poznajemy nazwiska oficerów, szeregowych agentów i ich płatnych donosicieli. Spalone akta odnajdują się w mikrofilmach. Jeśli odbierze się ubekom specjalne emerytury, być niektórzy zechcą mówić. A jeśli jedni zaczną, może i inni wybiorą dużo przyjemniejszy status świadka koronnego? Chociaż… Istnieje wariant, że nie poznamy sprawców. Nie trafia mi do przekonania, że zimowe zabójstwa księży miały postraszyć i skruszyć stronę solidarnościową przed rozmowami Okrągłego Stołu, podczas wakacji utrudnić powołanie koalicyjnego rządu. Grupa Jaruzelskiego nie miała w tym interesu, a ich przeciwnicy mniej lub bardziej mityczni „twardogłowi”, ryzykowali, że zostaną poświęceni jako bezpośredni mordercy księdza Popiełuszki. Może więc inspiracja i wykonanie było zagraniczne? Są kraje, w których funkcjonariusze nie mają skrupułów przed mordowaniem duchownych… To prawdopodobny trop. Czy uniemożliwiający rozszyfrowanie? Jeśli nawet zabójcy przyszli ze wschodu, miejscowy aparat musiał coś o tym wiedzieć. I dlatego wierzę, że kiedyś Branach będzie mógł dopisać zakończenie także do tej pracy.

Marcin Wolski, „Czas na ostateczne wyjaśnienie”, Gazeta Polska, 18 04 2007r.

 

Erazm Stefanowski ZBIGNIEW BRANACH W AUGUSTOWIE 17 III 2015

W poniedziałkowy wieczór 16 marca br. w augustowskiej siedzibie Stowarzyszenia Inicjatyw Społeczno – Gospodarczych im. Króla Zygmunta Augusta miało miejsce wyjątkowe spotkanie. Miejscowy Oddział Katolickiego Stowarzyszenia Civitas Christiana zaprosił do wygłoszenia prelekcji zatytułowanej „Ksiądz Popiełuszko nie był ostatni” Zbigniewa Branacha, wybitnego dziennikarza, który w 1980 roku jako reporter uczestniczył w strajkach sierpniowych na Wybrzeżu, był także przewodniczącym jednego z pierwszych kół NSZZ „Solidarność” w warszawskich mediach, zaś od połowy lat 90 postanowił skupić się na działalności pisarskiej. Jest dokumentalistą, publicystą, autorem kilkuset reportaży historycznych i słuchowisk, tekstów historycznych i książek o PRL-u, wśród których najznakomitsze tytuły to m.in.„Grudniowe wdowy czekają”, „Pierwszy Grudzień Jaruzelskiego”,„Piętno księżobójcy”, „Polityka strzelania” czy „Zlecenie na Popiełuszkę”, w którym jednoznacznie rozprawia się z tezami o innym, niż ustalony podczas tzw. procesu toruńskiego, przebiegu i dacie zabójstwa kapelana „Solidarności”.
Już na początku spotkania Zbigniew Branach podkreślił, że mimo iż proces był zmanipulowany, to od strony karnej śledztwo przeprowadzono właściwe, o czym świadczą opinie jego uczestników – Jana Olszewskiego i Edwarda Wende, będących pełnomocnikami rodziny zamordowanego ks. Jerzego Popiełuszki. Dziennikarz kilkakrotnie zwracał uwagę, że skrupulatna dbałość o każdy szczegół w pracy dziennikarza śledczego czy dokumentalisty, wskazywanie źródeł, dokumentów lub bezpośrednie spotkania ze świadkami wydarzeń, są nieodzowne w dążeniu do prawdy.
„Co to jest prawda?”- pytał Piłat Jezusa. „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”- odpowiadał Chrystus. „Proszę ojca, boję się, oni mi grożą, obawiam się nawet najgorszego, ale czy ja mogę zaprzestać głoszenia prawdy?”- na krótko przed śmiercią pytał ojca duchownego Warszawskiego Seminarium Metropolitalnego ks. Jerzy. W zasadzie mógł – przypominał Zbigniew Branach. Otrzymał przecież od przełożonych propozycję wyjazdu na studia do Rzymu. Odmówił, argumentując tym, że jako kapelan „Solidarności” nie może zostawić strajkujących robotników i ich rodzin, dla których był oparciem duchowym, autorytetem moralnym, wzorem patriotyzmu i niezłomności. Niektórzy dygnitarze partyjni, w przypływie proroczych wizji, potrafili nawet „wieszczyć”: „Zostaniesz bohaterem narodowym numer dwa – po Przemyku”, w związku z czym w rozmowach między sobą ponaglali jeden drugiego: „Załatw to, niech on nie szczeka”. Jednym z najgorliwszych prowodyrów nakręcania spirali nienawiści wobec Kościoła i kapłanów katolickich był Adam Łopatka, kierujący Urzędem ds. Wyznań. W swoim piśmie do Episkopatu Polski przestrzegał, że „tolerowanie i osłanianie kontrrewolucyjnej organizacji księży zmusi władze do podjęcia stosownych działań wobec osób do niej należących, a zwłaszcza wobec jej przywódców”. Podobne zdania wypowiadał prokurator Leszek Pietrasiński z Prokuratury Generalnej PRL.
Jeśli do tych głosów dodamy Jerzego Urbana, podpisującego się pod swoimi artykułami prasowymi pseudonimami, to mając takie usta, jak przypomniał Z. Branach, rozlew księżowskiej krwi był tylko kwestią czasu. Tak też niebawem się stało. 19 października 1984r. pod Włocławkiem trzech funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa w bestialski sposób zamordowało, a następnie wrzuciło do Wisły ks. Jerzego Popiełuszkę. W 2002 r. prokurator Andrzej Witkowski z pionu śledczego IPN w Lublinie zasugerował nową wersję zabójstwa ks. Popiełuszki, podważającą dotychczasowe ustalenia sądu w Toruniu, a mianowicie, że kapłan nie zginął 19, lecz 25 października, po kilkudniowych torturach w bunkrach w Borze Kazuńskim… Hipoteza ta została jednak skrytykowana jako niepoparta materiałem dowodowym m.in. przez Witolda Kuleszę i Krzysztofa Piesiewicza.
Pomoc w uprowadzeniu i współpracę z SB zarzucano również Waldemarowi Chrostowskiemu, bliskiemu przyjacielowi kapelana Solidarności. Zbigniew Branach, który miał dostęp do materiałów z procesu toruńskiego, podkreślił z całą stanowczością, że te tezy nie mają oparcia w zachowanym materiale dowodowym.
Próby ustalenia nowej daty śmierci ks. Jerzego doprowadzić musiałyby niechybnie do wniosku, że jeśli ks. Popiełuszko został zamordowany 25 października, a oskarżeni od 21 października byli w areszcie, to nie mogli być oni mordercami. Byliby nimi tak zwani „nieznani sprawcy”, podobni do tych, którzy w 1989r. dokonali zabójstwa trzech innych księży, będących zresztą przyjaciółmi ks. Popiełuszki, czyli Stefana Niedzielaka, Stanisława Suchowolca i Sylwestra Zycha.
Pierwszy z kapłanów już w latach 40-tych XX wieku był prześladowany przez bezpiekę z powodu zaangażowania w nagłośnienie sprawy mordu katyńskiego i chęci budowy w Warszawie pomnika ku czci polskich jeńców wojennych. Swoje marzenia zrealizował dopiero 1 listopada 1984r., poświęcając na Powązkach 3,5 metrowy granitowy krzyż, na którym umieszczono tabliczkę z napisem „Poległym na Wschodzie”. Nie ustawał przy tym w głoszeniu żarliwych, patriotycznych kazań, co oczywiście było nie na rękę „nieznanym sprawcom”, którzy w nocy z 20/21 stycznia 1989r. brutalnie zamordowali ks. Niedzielaka metodą „zakolankowania”, czyli łamania kręgosłupa bez pozostawiania śladów.
Ks. Stanisław Suchowolec był natomiast wikariuszem w parafii w Suchowoli, leżącej zaledwie kilka kilometrów od rodzinnej wsi ks. Popiełuszki. Tam obaj kapłani zaprzyjaźnili się, a potwierdzają to listy ks. Jerzego do matki: „Mamo, nie martw się. Jak mnie, nie daj Boże, coś się stanie, jak mnie zabraknie, to przecież Staszek mnie zastąpi”. Tak też stało się po śmierci kapelana Solidarności. Ks. Suchowolec opiekował się gorliwie państwem Popiełuszko, a oprócz tego, wzorem przyjaciela, odprawiał msze za ojczyznę, a następnie w intencji beatyfikacji ks. Popiełuszki- najpierw w Suchowoli a potem w białostockich Dojlidach. Nocą z 30/31 stycznia 1989 r. na plebanii nieznani sprawcy podłożyli śmiercionośną, nieznaną polskiej kryminologii substancję, która spowodowała wzrost temperatury do 300 stopni Celsjusza, powodując zgon ks. Suchowolca poprzez zatrucie dwutlenkiem węgla. Zatrważającym jest fakt, że w mieszkaniu nie wybuchł pożar.
W pogrzebie ks. Suchowlca uczestniczył jego przyjaciel ks. Sylwester Zych. Ze względu na swoje antykomunistyczne poglądy kilka lat przebywał w więzieniu, kilkakrotnie był napadany. Grożono mu także śmiercią. Nie dziwią więc słowa, które wypowiedział w drodze powrotnej z pogrzebu: „Teraz to już chyba wezmą się za mnie”. Okazały się one prorocze, ponieważ 11 lipca 1989r. ciało ks. Zycha odnaleziono na dworcu PKS w Krynicy Morskiej. Lekarze zidentyfikowali na ciele kilkadziesiąt ran i obrażeń, niektóre typowe dla uderzeń milicyjną pałką. Istotne jest, że śledztwo wykluczyło motyw samobójstwa. Pytanie, kto jest mordercą, do dziś pozostaje otwarte.
Zbigniew Branach na zakończenie zwrócił uwagę, że okoliczności śmierci księży Niedzielaka, Suchowolca i Zycha mają cechy wspólne, które spina klamra nieznanych sprawców, inspirowanych przez kolejnych przywódców PZPR. Motto prelekcji, zaczerpnięte z Norwida „Krew męczenników leje się w powodzi kłamstwa” pasuje jak ulał, niestety, do tematu spotkania. Trwałoby ono zapewne dłużej niż owe trzy godziny, które minęły w mgnieniu oka, bo pytań do autora było mnóstwo, ale „dzień już miał się ku wieczorowi” i „Polaków rozmowy” trzeba było przenieść do kuluarów.


Przy opracowywaniu niniejszego artykułu korzystałem z informacji przedstawionych przez Zbigniewa Branacha podczas wykładu oraz z jego strony internetowej www.branach.pl

Opracował: Erazm Stefanowski – poeta, prozaik, felietonista, z wykształcenia prawnik, członek Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”.

Zabójcy z urzędu

Opowieść opartą na historii księdza Jerzego Popiełuszki opowiedzą aktorzy Teatru Wybrzeże, Teatru Muzycznego oraz Teatru Miejskiego w Gdyni. Autorem tekstu jest Zbigniew Branach, a reżyseruje Henryk Rozen.

Część 1



Część 2:

Audycje radiowe/telewizyjne

"Po zgiełku dnia - ciąg dalszy nastąpi"
30.08.2005 Polskie Radio PIK

Autor: Zdzisław Pająk

Spotkanie ze Zbigniewem Branachem na temat książki:
"Mit ojców założycieli. Agonia komunizmu rozpoczęła się w Gdańsku"





Audycja "Nietykalni"
17.12.2002 Polskie Radio PIK





Audycja "Po zgiełku dnia"
19.10.2004 Polskie Radio PIK

Red. Ewa Dąbska





Audycja "Od deski do deski"
20.08.2005 Polskie Radio





25 lat Solidarności "Mówią daty"
22.08.2005 Polskie Radio

 

Kryptonim Papież

Część 1:


Część 2:

Część 3:


Część 4:

Część 5:


Część 6:

Część 7:


Część 8:

Część 9:


Część 10:

Część 11:


Część 12:

Część 13:


Część 14:

Część 15:


Część 16:

Część 17:


Część 18:

Część 19:


Część 20:

Część 21:


Część 22:

Część 23:


Część 24:

Część 25:


Część 26:

Część 27:


Część 28:

Część 29:


Część 30:

Część 31:


Część 32:

Część 33:


Część 34:

Część 35:


Część 36:

Część 37:


Część 38:

Część 39:


Część 40:

CHŁOPAK Z BALLADY

TEATR POLSKIEGO RADIA

Zbigniew Branach CHŁOPAK Z BALLADY

 

DŻWIĘKI: Orędzie E. Gierka z 20 XII 1970 r.

Nagrania operacyjne SB z grudnia 1970 roku.

Anonimowy utwór z Sierpnia’80: Piosenka dla córki.

OSOBY:

Narrator

Tajniak

Eugeniusz Godlewski

Dziennikarka

Salomea Miotke

Portier

Noszowy 1

Admirał Ludwik Janczyszyn

Eleonora Karczewska

Noszowy 2

Edmund Pepliński

Komandor Jan Górecki

Komandor Adam Kunert

Prokurator-komandor Jan Siemianowski

Doktor Świętosław Jaszczenko

Izabela Godlewska

Ksiądz

Prokurator (Anonimowy)

Krzysztof Dowgiałło

Anna Tumidajska, z domu Ricci

Razem – 5 kobiet i 15 głosów męskich.

(strzały karabinowe; panika, krzyki uciekających ludzi)

NARRATOR: Protest na Wybrzeżu o podłożu ekonomicznym przeradza się w ruch o wyraźnych cechach insurekcyjnych. Władza wysyła do Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga tak zwane siły interwencyjne. Wskutek działań czterech dywizji operacyjnych wojska oraz specjalnych oddziałów milicji, zastrzelono bądź rozjechano gąsienicami czołgów co najmniej 45 osób. Najmłodsze ofiary, to dzieci w wieku szkolnym – piętnasto-, szesnastoletnie.

Jest niedziela, 20 grudnia 1970 roku. Władysław Gomułka abdykuje na szpitalnym łóżku. Posadę pierwszego sekretarza partii obejmuje Edward Gierek, który wieczorem wygłasza orędzie do narodu:

…zaszły wydarzenia, które głęboko wstrząsnęły całym społeczeństwem… Zginęli ludzie. Wszyscy przeżywamy tę tragedię…

(dzwonek i odgłos otwieranych drzwi)

TAJNIAK: Godlewscy? Dobry wieczór, my z województwa. Oto legitymacja służbowa… Czy syn, Zbigniew, jest w domu?

GODLEWSKI: Nie, nie ma go. Jest w Gdyni. A o co panom chodzi?

TAJNIAK: No, my z powodu jego nieobecności właśnie... Mamy polecenie zabrania was na pogrzeb syna…

GODLEWSKI: Nie trzeba…

TAJNIAK: Trzeba, trzeba! Decyzją władz, wasz syn zostanie pochowany na koszt państwa polskiego.

GODLEWSKI: Co to za maskarada?!

TAJNIAK: O, proszę, tu jest dokument…

GODLEWSKI: Zabieraj pan to! Urządzimy mu pogrzeb sami!

TAJNIAK: Niech pan będzie poważny, jako ojciec… Nie macie ciała, nie? No to jak chce pan urządzić pogrzeb? Bez trupa, że zapytam wprost?... A my wiemy gdzie trup aktualnie przebywa…

(zawodzenie matki; muzyka)

NARRATOR: Echem grudnia 1970 roku jest refren - Janek Wiśniewski padł... Polacy coś słyszeli. Pobieżnie. Piąte przez dziesiąte. Nic pewnego, merytorycznego. W Trójmieście mówiono o nim zrazu pokątnie, ale z szacunkiem. W kręgach patriotycznych nawet z patosem, czcią przynależną bohaterom. Naród cały usłyszy o nim dopiero dzięki filmowi Człowiek z żelaza i ekspresyjnej interpretacji Krystyny Jandy.

(przerywnik muzyczny)

DZIENNIKARKA: Janek Wiśniewski?... Nie, nie jarzę kto to był. Wie pan, ja pracę magisterską pisałam ze średniowiecza… Ale zaraz, chwila! Wiem! Film jakiś widziałam. Nieśli go gdzieś, ze śpiewem, coś takiego…

NARRATOR: Cenzura dusi każdą wzmiankę o postaci z pastiszu ballady podwórkowej, wzrastającej z latami do rangi pieśni o bohaterach insurekcji. Temat zakazany. Bohater z wyrokiem zaocznym. Skazany na niepamięć. Twarz nieznana z telewizji. Bohater poniekąd kłopotliwy.

DZIENNIKARKA: A dlaczego kłopotliwy?

NARRATOR: Syn zawodowego oficera zastrzelony przez żołnierza…

DZIENNIKARKA: Niemożliwe?! Mój ojciec i dziadek byli też oficerami. No, nie całkiem w wojsku… Ale mundury też w szafach mieli! Ale, wie pan, rzeczywiście może być kłopot z tym Wiśniewskim. Może ja zadzwonię do szefa i zapytam, czy mi to puszczą.

(z drugiego planu modulowany kobiecy głos)

DZIENNIKARKA: Szefie, ten pisarz, co pan mi go nadał, opowiada rzeczy, o których nie mam pojęcia… No że niby w czasie pokoju polscy żołnierze zastrzelili jakiegoś Wiśniewskiego, co był synem oficera… No właśnie, szefie – kogo to obchodzi…

NARRATOR: Kim był człowiek, który przeszedł do legendy w słowach ballady? Janek Wiśniewski, ani Jan nie figurował w spisach zabitych, ani rannych w czasie insurekcji grudniowej na Wybrzeżu. Brak go również na listach ofiar zweryfikowanych przez prokuraturę blisko ćwierć wieku później. Geneza umieszczenia tytułowej postaci w balladzie absorbuje wielu badaczy. Tropy wiodą do Morskiego Portu Handlowego w Gdyni. Mógł to być sztauer Zbigniew Godlewski. Absolwent szkoły zawodowej na ulicy Blacharskiej w Elblągu, z czerwca 1970 roku. Zatrudnia się w porcie kilkanaście dni przed Grudniem. Wraz ze szkolnym kolegą zamieszkuje na stancji. Kazimierz Pozdowski wspomina, że plan mieli prosty. Marzyli o ucieczce z Polski Ludowej w kontenerze. Statkiem. Do Szwecji.

(przerywnik; strzały karabinowe; wybuchy petard)

NARRATOR: 16 grudnia, wbrew przestrogom kolegi, Godlewski jedzie do Gdańska, gdzie płonie gmach partii a milicja i wojsko strzelają do demonstrantów. Wieczorem pisze zwięzły list: Kochani Rodzice. Byłem dziś w Gdańsku. Wszystko widziałem na własne oczy. Nie martwcie się – Zbyszek… Rano, 17 grudnia 1970 roku, na pomoście przystanku kolejki elektrycznej Gdynia Stocznia, jego ciało przeszywa seria zainstalowanego na czołgu karabinu maszynowego.

(nagrania operacyjne SB: Mor-der-cy! Mor-der-cy!)

NARRATOR: Umiera natychmiast. Ktoś krzyczy, żeby zanieść go pod dom partii. Młodzi mężczyźni płaczą i przenoszą ciało pomostem na ulicę Czerwonych Kosynierów. Ktoś podaje flagę, na której kładą zastrzelonego i ruszają w szpicy formującego się pochodu. Nie jest im wygodnie. Bezwładne ciało ześlizguje się z płótna, ucieka z dłoni. Materiał przesiąka krwią i nabiera szybko czerwonobrunatnej barwy.

(serie karabinów maszynowych, ryk silnika helikoptera)

NARRATOR: Pochód zatrzymuje się na wysokości przedwojennego baraku z mieszkaniami służbowymi dla kolejarzy.

MIOTKE: Serce mi ścisnęło i łzy napłynęły do oczu, jak zobaczyłam zastrzelonego chłopaka, który mógłby być moim wnukiem… Krwi na płótnie było tyle, że niemożliwe. Mój mąż powiedział im, żeby wzięli i położyli go na drzwiach. Od nas. Z toalety. Tak zrobili i poszli dalej.

NARRATOR: Pochód dochodzi do siedziby Komitetu Miejskiego PZPR.

PORTIER: Wszystko pozamykane. Aparat się wyniósł chwilę temu. Z sekretarzem na czele.

NOSZOWY 1: Proszę, proszę… Sekretarz robotniczej partii zmoczył przed robotnikami. Gdzie uciekli?

PORTIER: Wsiedli do karetek wojskowych. Ewakuację zabezpieczał oddział marynarzy z bronią długą.

JANCZYSZYN: Aparat partyjny schronił się u mnie, w Dowództwie Marynarki Wojennej. Jak zobaczyłem pierwszego sekretarza, to zrugałem go ostro, po żołniersku, że chowa dupę zamiast wyjść do ludzi. O! Jaka obraza była! Nie odzywał się do mnie kilka lat, taki ambitny.

NARRATOR: Przebieg zdarzeń monitoruje sztab tak zwanych sił porządkowych. Demonstranci nie zdają sobie sprawy, że obserwują ich esbecy porozumiewający się za pomocą krótkofalówek. Milicjanci nie orientują się z kolei, że rozmowy prowadzone z centralnego stanowiska dowodzenia MSW w Gdyni, nagrywa przypadkowy radioamator.

(nagrania operacyjne SB; tu spisane z taśmy magnetofonowej)

Przy radzie skandują: Precz z mordercami! Precz z mordercami! Wojsko z nami! Wojsko z nami!

Gujana zgłasza się.

Więc ile tam jest mniej więcej osób w tej chwili przy radzie?

W tej chwili jest około pięć tysięcy.

Słychać przy radzie strzały z broni ręcznej.

Gdzie słychać?

Przy radzie. Przy radzie.

Broni ręcznej? Słuchaj, może się upewnisz czy to nie są petardy.

Skąd petardy. To jest z broni ręcznej.

Z ręcznej, nie maszynowej, tak?

Nie, nie. Od czasu do czasu słyszę strzał z ręcznej.

Rozumiem, a kto podał? Alaska?

Tak, Alaska. Nareszcie szturm. Wojsko i milicja daje szturm. Uciekają.

- Rozumiem. Wojsko i milicja szturm zrobiła...

NARRATOR: Mieszkająca w centrum pielęgniarka z Przychodni Zakładowej Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni, nie dociera do pracy.

KARCZEWSKA: …z powodu ostrzału i blokady ulic. Poszłam po męża. W stronę Czerwonych Kosynierów nadlatywały helikoptery, z których spadały duże pojemniki z gazem. Niby daleko od nas, ale oczy piekły niemiłosiernie. Zatrzymaliśmy się na 10 Lutego, przy Poliklinice. Mogło być po dziewiątej, kiedy usłyszeliśmy śpiew. Od strony wiaduktu nadchodził pochód. Kilku mężczyzn niosło drzwi, na których ktoś leżał. Poruszona, podeszłam bliżej. Na drzwiach leżał chłopiec. Blondynek. Króciutkie włosy. Młodziusieńki. Dzieciak po prostu. Przypatrywałam się z bliska, aby zobaczyć jak jest ranny. Przy uchu miał dużą ranę. Rozerwana część twarzy. Szyja cała zakrwawiona… Nie żył.

NARRATOR: Informatorzy SB wmieszani w tłum demonstrantów odskakują co jakiś czas, by nadać meldunek.

(rozmowy operacyjne SB)

Z dworca teraz w stronę „dziesiątego” płynie.

Tak! Z samego holu wypłynęli!

I w jaką stronę idą? W którą stronę - Legia - płyną?

Od głównego dworca do „dziesiątego” płyną…

Z flagami czy z transparentami?

Z flagami - z flagami - kilka flag i transparent.

Słuchaj, czy mógłbyś odczytać?

Tam nic nie pisze, tylko czarną wstążką przewiązane jest.

Dobrze, zrozumiałem.

Śliwa, tu Gujana, ile ta grupa może liczyć. Spytaj się Legia - ile ta grupa może liczyć?

No, jeszcze wypływają - zaraz ci podam więcej.

Dobrze, zrozumiałem…

Legia, Legia, tu Gujana.

Tak, zgłaszam się.

Słuchaj, czy oni idą z samymi flagami czy transparent też mają?

Flagi - flagi i transparent ale bez napisu. Taki biało-czerwony…

Śliwa, zgłoś się do Bawarii.

Tak, zgłaszam się.

Podchodzą do Świętojańskiej, wiesz, na czele biało-czerwony skrwawiony sztandar.

Na czele jest sztandar biało-czerwony, skrwawiony...

Słuchaj, ta grupa z tym zabitym, proszę ciebie, jest na Świętojańskiej już, na Świętojańskiej. Sztandar niosą zakrwawiony i za nim tego trupa.

NARRATOR: Mężczyźni niosący ciało kroczą środkiem ulicy. Zatrzymują się na wysokości kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Od księdza dostają drewniany krzyż oraz kwiaty, które umieszczają na drzwiach, obok ciała.

KARCZEWSKA: Za mężczyznami niosącymi drzwi z ciałem chłopca, podążały dwie osoby trzymające w dłoniach biało-czerwoną flagę. Bez drzewca. Rozciętą wzdłuż. Na płótnie była ogromna krwawa plama. Nie chciało mi się wierzyć, że to naprawdę krew, więc podeszłam bliżej i się upewniłam… Szliśmy chodnikiem obok gęstniejącego z każdą chwilą pochodu obrzucanego co rusz gazami łzawiącymi z tych helikopterów. Nie mogliśmy już wytrzymać i stanęliśmy w bramie przy Skwerze Kościuszki.

(materiały operacyjne SB)

Śliwa, zgłoś się dla Bawarii. Śliwa!

Tak, zgłasza się Śliwa do Bawarii.

Z tym trupem - z tym trupem, to są - wiesz albo młodzież akademicka albo szkolna.

Dobrze, zrozumiałem.

Zgłoś się, tu Ataman.

Z tym trupem, proszę ciebie, z tym trupem.

Tu Ataman, zgłoś się.

Posądzane jest, że to akademicka albo szkolna.

Kasztan zgłoś się. Tu Gujana.

Ta grupa z tymi flagami i trupem, na czele idzie młodzież. Posądzają, że akademicka albo szkolna i idą dalej w kierunku na Prezydium…

Czoło się zatrzymało, ludzie czapki z głowy - płaczą, płaczą. To nie jest tego tak dużo, nie jest tak dużo na razie…

Śliwa zgłoś się.

Tak, zgłasza się.

Słuchaj, Ataman podawał, że tego co niosą od Gdyni Stoczni, od tego bombardowania co helikoptery zrzucały i Kasztan pyta się, żebyście podali w sprawie tej grupy jakie też środki, jakie środki stosują przeciw - nasi.

Więc podaj - podaj - proszę ciebie Kasztanowi, że właśnie nie stosuje się żadnych środków i jest niebezpieczeństwo - bo ponieważ ludzie się zatrzymują - zdejmują czapki, płaczą i może urosnąć duża grupa.

Zrozumiałem…

Śliwa, zgłoś się.

Zgłaszam się.

Słuchaj, albo jest druga grupa - mała, młodzieżowa, która - proszę ciebie - ma umazany sztandar - wiesz - prawdopodobnie w szmince czy w czymś i napis „krew dzieci”, „krew dzieci”.

Słuchaj Śliwa. Chodzi mi o tę grupę z tym trupem.

Jest pod Prezydium już.

NARRATOR: Pochód nękany jest ostrzałem broni strzeleckiej, petardami oraz granatami z gazem łzawiącym. Dołącza coraz więcej ludzi. Raz po raz rozlega się hymn narodowy, zwrotka Roty. Na czele pojawiają się dwaj kilkunastoletni chłopcy niosący flagę biało-czerwoną. Długą. Zajmującą prawie całą szerokość jezdni. Na białej części nabazgrany krwią koślawy napis „krew naszych dzieci”. Nie wiadomo kto napisał, ani czyją krwią. Znowu sieją popłoch serie z karabinów maszynowych. Mary z ciałem upuszczone, noszowi chronią się pod murami domów, w bramach kamienic, po podwórkach. Jest ich minimum sześciu, może ośmiu. Zmieniają się przy marach spontanicznie. Nie wiedzą kogo niosą. Zdeterminowani myślą jedną - jest nim człowiek zastrzelony w drodze do pracy.

NOSZOWY 1: Jak braliśmy go z przystanku, krew spływała mu z głowy strumieniem. Zgroza. Płaczliwy nie jestem, a łzy ciekły mi jak nigdy.

NOSZOWY 2: Ranny był za uchem. Rana na jakieś pół dłoni. Zapamiętałem, że na nogach miał popularne wtedy pionierki, chyba brązowe.

NOSZOWY 1: Najpierw nieśliśmy go na fladze. Ale skąd się wzięła, to nie wiem. Niosło się nieporęcznie, stąd poszliśmy po drzwi. Flaga została położona trochę na nim, trochę obok ciała. Zakrwawiona okrutnie. Krew skapywała mi z drzwi i jego ciała na twarz. Wycierałem rękawem kurtki.

NARRATOR: Kanonada ustaje. Unoszą ponownie ciało zastrzelonego i dołączają do manifestantów. Przechodzą przed frontonem kamienicy, w której mieszka zawodowy fotograf.

PEPLIŃSKI: Do mieszkania doszedł niecodzienny gwar. Wyjrzałem zza firanki. W górę Świętojańskiej zmierzał pochód. Odruchowo chwyciłem aparat i zrobiłem kilka ujęć. Później, chyba około dziesiątej - następny pochód. Pstrykałem z ukrycia, w tym drzwi z ciałem.

NARRATOR: Pepliński nie wie, że zrobił zdjęcie życia. Uwiecznia na kliszy fotograficznej widok zakazanej manifestacji. Przyczynia się do utrwalenia dramatycznych zdarzeń, przeniesienia ich do historii i legendy. Ale na publikację i sławę poczeka długo. Ponad dziesięć lat.

(materiały operacyjne SB)

Bawaria zgłoś się.

Zgłasza się Bawaria, zgłasza się Bawaria.

Oni są już pod Prezydium, tak?

Słuchaj, w tej chwili - blisko Prezydium - wyrostki same - na noszach tego trupa. Chodzi o to, żeby odebrać, wrażenie robi, wrażenie robi. Zamelduj im, żeby zabrali, bo to można zabrać.

Gujana - słyszałeś?…

Kasztan, tu Gujana. Pod Prezydium nasi z wojskiem atakują, atakują. Petardy i helikopter jest w akcji…

Słuchaj Śliwa. Więc ta grupa, rozumiesz, z tym trupem podeszła i połączyła się tam z tą grupą, która była przy Prezydium i tam jest atakowana w tej chwili gazami z helikopterów. Trudno jest w tej chwili dojrzeć, co się tam dzieje, dlatego, że to wszystko się rozpryskuje.

Słuchaj, ten, ten, co go nieśli, trup, leży na chodniku koło Prezydium.

Dobrze, zrozumiałem. Kasztan, Kasztan, tu Gujana. Pod prezydium opanowana sytuacja. Ten trup, co go nieśli, leży na chodniku…

GÓRECKI: Byłem dowódcą grupy marynarzy w ochronie gmachu rady narodowej. Miałem wiadomość o tłumie idącym od strony Stoczni Komuny Paryskiej w kierunku centrum miasta, więc czekaliśmy… Pochód przyprowadzili mężczyźni z drzwiami, na których leżało ciało człowieka. Jak milicja rozproszyła tłum, drzwi z ciałem porzucili przy aptece, na rogu ulic Świętojańskiej i Czołgistów. W ochranianym budynku mieliśmy punkt ambulatoryjny, więc poleciłem dyżurującemu lekarzowi, by podszedł i ustalił, czy leżący na drzwiach człowiek jeszcze żyje, czy są to zwłoki.

KUNERT: Dotknąłem ręki leżącego. Stwierdziłem, że jest sztywna, jak całe ciało. Nastąpiło już częściowe stężenie pośmiertne… Według mnie, zgon nastąpił co najmniej godzinę wcześniej.

(materiały operacyjne SB)

Kasztan, Kasztan, tu Gujana. Kasztan tu Gujana. Przy prezydium ponownie, ponownie zbiera się, zbiera się. I są rozpraszani przez naszych. Gazem, gazem. I znów się skupiają z powrotem.

Z karabinów maszynowych strzelają.

Lazur, co z tym trupem?

Dobrze, zrozumiałem.

Śliwa zgłoś się.

Tak zgłaszam się.

Dowiedz się, jak tam sytuacja pod prezydium, bo coś mi tu przekazują, że znów jakiś trup, że strzelanina, co tam jest?

Dobra, Lazur, słucham ciebie.

Otrzymałem informację, że z zewnątrz jednego trupa niosą pod prezydium jeszcze raz. Manifestacyjnie. Zrozumiałeś?

SIEMIANOWSKI: Z zebranych materiałów wynika, że w pochodach po gdyńskich ulicach noszono na drzwiach co najmniej dwóch martwych mężczyzn. Wobec gwałtownej szarży milicjantów, jedno ciało porzucono w rejonie apteki, nieopodal budynku ówczesnego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Są poszlaki wskazujące, że mógł to być Zbigniew Godlewski.

Gujana zgłoś się.

Gujana do Śliwy.

W sprawie tego trupa. Więc ma polecenie Marynarka Wojenna zabrać go i przewieźć do Redłowa.

Dobra, zrozumiałem...

NARRATOR: Do gabinetu kierownika Zakładu Anatomii Patologicznej Szpitala Morskiego, od rana przebija się odgłos wystrzałów.

JASZCZENKO: Po pewnym czasie zaczęto przywozić do nas zwłoki. W sumie znalazło się w mojej pracowni dziewięć zwłok, w tym młodego człowieka noszonego przez demonstrantów na drzwiach. Nazywał się Godlewski i miał rozległe uszkodzenia twarzy. Razem z nim przywieziono, o ile dobrze pamiętam, okryty szarfą z czarnej krepy drewniany krzyż. Nazajutrz przybył prokurator i zlecił nam wykonanie sekcji zwłok wszystkich zabitych w Gdyni osób. Sekcjonowały cztery osoby.

Godlewski miał przestrzał głowy oraz klatki piersiowej, połączony ze zgruchotaniem czaszki po stronie lewej, rozdarcia opony twardej, zmiażdżenia tkanki mózgowej płata skroniowego lewego oraz wyrostków ościstych kręgów piersiowych - jedenastego, dwunastego oraz pierwszego lędźwiowego, stłuczenia dolnych płatów obu płuc oraz rozdarcia nerki lewej. Śmierć nastąpiła wskutek opisanych obrażeń, które powstały od postrzałów z broni palnej. Jeden strzał trafił w klatkę piersiową od strony lewej ku prawej, nieco od dołu ku górze. Drugi pocisk ranił chłopca w głowę, ściślej - w okolicę ust, od strony prawej ku lewej.

NARRATOR: Czy śmierć tego akurat osiemnastolatka zainspirowała autora ballady? Dlaczego zmienił nazwisko Godlewskiego na Wiśniewski i imię Zbigniew na Jan? Latami nikt nie wie, albo nie chce powiedzieć, kto jest autorem tekstu. Wątpliwości dotyczące personaliów chłopca niesionego na drzwiach mogliby wyjaśnić rodzice, ale ich adres obejmowała klauzula tajności. Także ze względu na rodzaj zatrudnienia ojca chłopca i związane z tym miejsce zamieszkania. Klauzulę zdjął dopiero Sierpień 1980 roku.

(pierwsza zwrotka Piosenki dla córki)

Nie mam teraz czasu dla ciebie/ Nie widziała cię długo matka/ Jeszcze trochę poczekaj, dorośnij/ Opowiemy ci o tych wypadkach…

NARRATOR: Elbląg. Wojskowe szare bloki. Mieszkanie urządzone skromnie. Schludne. Na ścianie pokoju pamiątki z kilku rocznic Grudnia’70. Gospodarze poważni, przygaszeni, smutni, ale życzliwi i gościnni. Eugeniusz Godlewski jest absolwentem Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych w Poznaniu. Służył w elbląskim 1 pułku czołgów. Od 1970 roku na emeryturze, ze względu na zły stan zdrowia. Kapitan w stanie spoczynku. Żona, Izabela, z domu Budzyńska, na kolanach trzyma słynne zdjęcie w obramowaniu.

GODLEWSKA: W czerwcu 1970 roku, Zbyszek skończył szkołę zawodową. 3 sierpnia miał osiemnaste urodziny. Ze względu na wiek przedpoborowy, nie mógł dostać pracy. Dopiero w listopadzie zatrudnił się w gdyńskim porcie. Nie napracował się dzieciak…

(łkanie)

Zamieszkał z kolegą na stancji. Na początku grudnia zaziębił się, więc na zwolnieniu lekarskim przyjechał do domu. Jakby na pożegnanie, bo nie zobaczyliśmy go już żywego…

NARRATOR: 18 grudnia, Godlewscy dostają od kolegi syna telegram – „Zbyszek nie żyje – Kazik”.

GODLEWSKI: Chciałem, żeby to była pomyłka, ale niestety… Nazajutrz pojechaliśmy do Gdyni szukać syna… Dyrektor szpitala na Placu Kaszubskim przegląda karty zabitych i rannych, ale nie znajduje naszego chłopca. Telefonuje do Redłowa i - oddychamy z ulgą - Zbyszek jest u nich. Pędzimy a tam niemiła rozmowa z ubranym w biały kitel ubekiem.

TAJNIAK: W jakiej sprawie?

GODLEWSKI: Dostaliśmy telegram o śmierci syna. O, tu, proszę spojrzeć… Przyjechaliśmy z Elbląga, żeby go zabrać.

TAJNIAK: Zabrać? Hm… No, wiemy o Godlewskim, wiemy. Nieboszczyk ten wasz syn, a, widzicie, uciążliwy. Rozpoznany wśród buntowników szkalujących władzę. Sprawa jest w trakcie badania i nie ma wytycznych do wydania ciała.

GODLEWSKI: Jak to?! Przyjechaliśmy… Ja żądam wydania syna!

TAJNIAK: Hola! Hola! Tylko grzecznie! Nie podnosić mi tu głosu! Bez upoważnienia prokuratury nie możecie go nawet obejrzeć! To wszystko co mam do powiedzenia.

(odsuwane krzesło, zamykane drzwi; muzyka, podniesione głosy)

PROKURATOR: Cisza! Proszę o spokój i bez paniki, proszę państwa. Najpierw załatwiamy rodziny zabitych… Państwo Godlewscy? Wiem, już miałem telefon w waszej sprawie. Proszę za mną.

(zamknięcie drzwi)

PROKURATOR: Słucham. W czym mogę pomóc?

GODLEWSKI: Chcemy zobaczyć naszego syna.

PROKURATOR: Zaraz, zaraz… Jest przecież sobota. No nie. Wykluczone. Po niedzieli – ewentualnie – no, zobaczymy co się da zrobić.

(rozpaczliwy szloch matki i tonacja prosząca)

GODLEWSKA: Przyjechaliśmy specjalnie szmat drogi… Pan nie rozumie - jesteśmy rodzicami zabitego dziecka?

PROKURATOR: Rozumiem, ale nie ma wytycznych co do ciała syna. Ja tu jestem pionek, nic nie poradzę. Decyzje zapadają nie przy moim biurku, a nawet nie w tym budynku. Decyduje Warszawa. Zezwolenie będzie najwcześniej w poniedziałek.

(rumor gąsienic czołgów i nakładający się głos Gierka)

…zaszły wydarzenia, które głęboko wstrząsnęły całym społeczeństwem… Zginęli ludzie. Wszyscy przeżywamy tę tragedię…

(dźwięk dzwonka u drzwi)

TAJNIAK: Godlewscy? Dobry wieczór, my z województwa. Oto legitymacja służbowa… Czy syn, Zbigniew, jest w domu?

GODLEWSKI: Nie, nie ma go. Jest w Gdyni. A o co panom chodzi?

TAJNIAK: No, my z powodu jego nieobecności właśnie… Mamy polecenie zabrania was na pogrzeb syna…

GODLEWSKI: Nie trzeba. Urządzimy mu pogrzeb sami!

TAJNIAK: Trzeba, trzeba! Decyzją władz, wasz syn zostanie pochowany na koszt państwa polskiego…

GODLEWSKI: Co to za maskarada?!

TAJNIAK: O, proszę, tu jest dokument…

GODLEWSKI: Zabieraj pan to! Urządzimy mu pogrzeb sami!

TAJNIAK: Niech pan będzie poważny, jako ojciec… Nie macie ciała, nie? No tak jak chce pan urządzić pogrzeb? Bez trupa, że zapytam wprost?... A my wiemy gdzie trup aktualnie przebywa. Więc jesteśmy wam potrzebni do przeprowadzenia pogrzebu, tak, czy nie?… Ceremonia jeszcze dziś, przed północą. W Gdańsku.

GODLEWSKI: Co?! To z Elbląga sto kilometrów! Pogrzeb w nocy?!

TAJNIAK: Dość! Chcieliśmy po dobremu, ale widzę, że nie można! Nie opierać się! Nie utrudniać! Zrozum człowieku! Jest decyzja władz do wykonania! Pan wojskowy, to chyba wie o czym mówię… Proszę więc nie dyskutować, tylko się zbierać. Macie dwadzieścia minut, no - niech będzie - pół godziny.

GODLEWSKA: Jezus Maryja, co pan mówi?! Po co ten pośpiech, panowie?! Nie zawiadomiliśmy rodziny...

TAJNIAK: To akurat może i dobrze. Bo – widzicie, byłbym z tych nerwów zapomniał! Zarządzeniem władz w pogrzebie może wziąć udział góra pięć osób. Rodzice najważniejsi rzecz jasna, ewentualnie ktoś jeszcze. Ale, powtarzam – do pięciu osób… Żeby nie przeszkadzać w przygotowaniach, zaczekam w aucie. Pośpieszcie się, bo na noc idzie tęgi mróz.

(zawodzenie matki; muzyka; trzaśnięcie drzwiami auta, terkot silnika)

GODLEWSKI: Na jakim cmentarzu ten pogrzeb?

TAJNIAK: Zajedziemy, to zobaczycie.

GODLEWSKI: Tak ciężko panu powiedzieć? Po co te tajemnice?

TAJNIAK: Co pan się gorączkujesz znowu?! Trupowi to chyba obojętne gdzie ma swój dół, nie?

GODLEWSKI: Chamie ty jeden!...

TAJNIAK: No, no, towarzyszu kapitanie! Tylko nie chamie! I bez tykania, bo brudzia nie piliśmy, chyba że przepijemy na stypie… Masz pan przed sobą oficera, więc z szacunkiem proszę i nie krzyczeć mi tu!

NARRATOR: Auto przejeżdża uliczką opodal katedry oliwskiej i zatrzymuje się przy bramie cmentarza, skrytego jakby w jej cieniu. Brakuje kilkadziesiąt minut do północy.

TAJNIAK: Nikt nie wysiada bez pozwolenia. Czekać na zawołanie. Żadnego głośnego zawodzenia, ani śpiewów czy modlitw. Ma być cicho, żeby nie zakłócać nikomu ciszy nocnej.

GODLEWSKI: O jakiej ciszy pan mówi, przecież tu cmentarz.

TAJNIAK: Nie wymądrzać się, panie kapitanie! Nie wymądrzać! Ma być jak powiedziałem. Kto zachowa się wbrew instrukcji, zostanie wydalony z cmentarza.

(mroźny wiatr; chrzęst butów na zmrożonym śniegu)

NARRATOR: Pomiędzy wiekowymi drzewami i grobami krążą tajemnicze postaci. Aleję przemierza grupka osób z poprzedniego tajnego pogrzebu. Trzeciego tej nocy na cmentarzu w Gdańsku Oliwie. O! Ktoś podchodzi do auta.

TAJNIAK: Podać garderobę zmarłego!

GODLEWSKA: Boże! Gieniu! Nie zabraliśmy pantofli wyjściowych Zbyszka!

(szloch)

TAJNIAK: Nie marudzić! Po co trupowi w grobie lakierki! Na bal już nie pójdzie, nie?! Ale garniturek widzę dość porządny… Żeby chłopak sobie nie nabruździł, to i do ślubu by się nadał, co nie?...

GODLEWSKI: Jak pan nie skończysz, to nie odpowiadam za siebie!

TAJNIAK: Spokojnie, towarzyszu kapitanie!

(trzask drzwi auta)

GODLEWSKI: Nie martw się Iza. W chwili śmierci Zbyszek musiał mieć na nogach jakieś buty. Niedawno kupiliśmy mu przecież na zimę pionierki. Może będą w kostnicy…

(walnięcie dłonią w blachę auta)

TAJNIAK: Wystąp! Za mną, do kostnicy, marsz! Trup czeka przygotowany do pochowania. Nie patrzeć za dużo, bo noc mroźna, a jemu patrzenie na nic.

GODLEWSKI: Syn miał głowę zabandażowaną, twarz zmasakrowaną, szok nie do opisania... No, ale poczuliśmy ulgę, bo znalazły się pionierki…

(muzyka; głos księdza klepiącego exequiae – na wyprowadzenie)

KSIĄDZ: …i niech mu ziemia lekką będzie.

(odgłos grud ziemi uderzających o trumnę)

GODLEWSKI: Oddajcie ubranie syna, w którym został zastrzelony.

TAJNIAK: A na co to panu? Wszystko jest zabrudzone, uwalane krwią. Pan nie będzie miał pożytku z tych rzeczy.

GODLEWSKI: Nie pański interes, co ja będę miał z tych rzeczy. Mam życzenie mieć ubranie mojego zabitego syna, pan rozumie?!

TAJNIAK: Nie nerwowo, nie nerwowo… Proszę bardzo, ciuchy są w worku foliowym.

(szelest folii; muzyka)

GODLEWSKI: Wróciliśmy z pogrzebu po drugiej w nocy. Żona i syn poszli spać, a ja napaliłem w piecu i w kuchni zabrałem się za dokładne oględziny garderoby Zbyszka. Trzy otwory po pociskach w spodniach i koszuli, na wysokości brzucha. Jeden otwór wyżej, na wysokości piersi. Jaruzelski wmawia ludziom, że wojsko nie strzelało wprost do ludzi… Ale mojego syna nie trafiły rykoszety, lecz strzały bezpośrednie. Nie mógł przeżyć tych postrzałów. Nie owijajmy w bawełnę… Oni mi rozstrzelali syna, który przyjechał kolejką elektryczną do pracy na wezwanie wiceprezesa Rady Ministrów!

(przerywnik muzyczny)

NARRATOR: Wiersz dociera do rąk muzyka-amatora Mieczysława Cholewy. Komponuje akompaniament gitarowy i wykonuje utwór niezliczoną ilość razy w karnawale Solidarności. Stan wojenny powstrzymuje nieco rozwój jego popularności, ale nie zatrzymuje całkowicie. Cholewa śpiewa w kościołach, a nagrania magnetofonowe kolportują edytorzy tak zwanego drugiego obiegu. Jednak tekst wiersza, który stał się pieśnią, uznawano prawie dwadzieścia lat za anonimowy. Intrygujące, że autor słów nie upominał się o tantiemy z głównie nielegalnego, podziemnego, ale jednak kolportażu dzieła. Obojętny na należną sławę. Słowem - nietypowy. Dopiero u schyłku dekady pojawia się wieść, że autorem metaforycznej ballady jest Krzysztof Dowgiałło, mieszkający w Sopocie architekt. Ale zapytany w programie telewizyjnym o przypisywane mu autorstwo, odpowiada w sposób enigmatyczny:

DOWGIAŁŁO: Co ma być anonimowe, niech będzie anonimowe.

NARRATOR: Domniemany autor pochodzi z rodziny ziemiańskiej. Urodzony w Nowomalinie, na Wołyniu. Ojciec, Karol, figuruje na ukraińskiej części listy katyńskiej. Działacz NSZZ SOLIDARNOŚĆ, więziony w latach 1981-83 oraz w 1985 roku. Poseł na Sejm X kadencji. W latach 1989-93 wiceprzewodniczący Światowej Organizacji Pracy. W 1970 roku ma trzydzieści dwa lata i pracuje w Miastoprojekcie.

DOWGIAŁŁO: 17 grudnia miałem wolne i wczesnym przedpołudniem wybrałem się do Gdyni, bo rodzina niepokoiła się o kuzynkę, pracującą w Oddziale Morskim Miastoprojektu. Kolejka elektryczna dojechała tylko do przystanku Wzgórze Nowotki. Już z daleka dochodziły odgłosy strzelaniny. W centrum natknąłem się na pochód. Dołączyłem. W szpicy mężczyźni niosący ciało na drzwiach, których poprzedzali chłopcy z zakrwawioną flagą narodową. Wkrótce rozgorzała prawdziwa bitwa z oddziałami milicji i zomowców. Oni atakowali pałkami i gazem, a my rzucaliśmy kamieniami. Pochód rozbiły serie z karabinów maszynowych.

(muzyka)

DOWGIAŁŁO: Każdy uciekał przed karabinierami na własną rękę. Chaotycznie. W strachu przed kulami. Szczęśliwie przedostałem się w okolice kościoła O.O. Franciszkanów na Wzgórzu Nowotki a stamtąd do Miastoprojektu, na Skwerze Kościuszki. Dzięki odwadze wiozącego butle z gazem kierowcy, przedostaliśmy się z kuzynką do Gdańska Wrzeszcza, gdzie z kolegą wynajmowałem pokój u pana dosyć zaangażowanego partyjnie. Po pierwszych strajkach wydzwaniał do komitetu dzielnicowego z jednym tylko pytaniem: - Będę potrzebny?

Wieczorem byłem sam w pokoju. Wyluzowałem napięcie mijającego dnia, siadłem do pisania… Pomyślałem ten wiersz, jako przeciwwagę, pewnego rodzaju oręż wobec władzy preferującej dialog z narodem za pomocą czołgów i karabinów maszynowych… Nazajutrz, sekretarka kierownika pracowni w Mistoprojekcie przepisała tekst na maszynie. Odbitki, jak pamiętam, sporządziła na niebieskiej kalce, które rozdałem współpracownikom… W marcu 1981 roku dostałem ulotkę ze słynną fotografią pana Peplińskiego i – obok – moim wierszem. Nieco później usłyszałem wykonanie estradowe, więc po występie podszedłem do wykonawcy i powiedziałem, że to ja napisałem tekst… Długi czas nie wracałem do tego, bo zaprzątały mnie inne sprawy. Praca zawodowa, działalność związkowa, internowanie, aż zobaczyłem film Człowiek z żelaza

(muzyka)

NARRATOR: Ostatnią scenę dramatyzuje przejmujące wykonanie Ballady o Janku Wiśniewskim, odbiegające jednak od tekstu oryginalnego.

DOWGIAŁŁO: Reżyser popełnił absurd. Aktorka śpiewa bowiem o sztandarze z czerwoną kokardą, podczas gdy chorągwie na dźwigach stoczniowych ozdabiały – oczywiście! - czarne kokardy. Passus - krwi się zachciało słupskim bandytom, reżyser przerobił na bardziej estetycznie i poprawniej politycznie brzmiący - krew się polała grudniowym świtem... Zrozumiałe chyba, że poczułem pewien dyskomfort…

NARRATOR: W napisach końcowych filmu jest nazwisko twórcy muzyki, a zarazem pierwszego publicznego wykonawcy i głównego popularyzatora piosenki, ale brak autora słów… Abstrahując od powyższych niuansów, filmowa interpretacja Krystyny Jandy przyczynia się w sposób niewątpliwy do popularyzacji utworu. Ballada o Janku Wiśniewskim zyskuje w ponurych dniach stanu wojennego rangę patetycznej pieśni nadziei. Ale oto jedenaście lat po Wajdzie sięga po utwór Władysław Pasikowski. W filmie Psy, pijani oficerowie bezpieki śpiewają balladę wynosząc na ramionach swojego bardziej zmożonego alkoholem kolegę. Reżyser, odmiennie od starszego poprzednika, dokonał oczywistej profanacji utworu. Za zgodą autora oryginału?

DOWGIAŁŁO: Skąd! Nikt mnie nawet nie zapytał.

NARRATOR: Państwo Godlewscy dostają gęsiej skórki na wspomnienie Psów i nie potrafią ukryć zdenerwowania:

GODLEWSKA: Jak nie wierzyć, że są hieny w ludzkiej postaci?! Niedługo minie czterdzieści lat od zastrzelenia naszego syna. W tym czasie od nikogo nie zaznaliśmy większej krzywdy… Jak można było posunąć się do tak okrutnego szyderstwa?!

(muzyka)

GODLEWSKI: My o istnieniu słynnej fotografii nie mieliśmy pojęcia aż do wystawy zorganizowanej przez gdańską Solidarność w 1981 roku.

GODLEWSKA: Rozpoznanie naszego Zbyszka na zdjęciu pana Edmunda Peplińskiego poruszyło nas ogromnie. Ja mało zawału nie dostałam… Nie zmylił nas podpis, z którego wynikało, że na drzwiach jest Janek Wiśniewski. Gdy ochłonęliśmy po pierwszym wrażeniu, mąż podszedł do kuratora wystawy.

GODLEWSKI: Proszę pana, bardzo przepraszam, ale zauważyłem niedokładność w podpisie jednego zdjęcia tej pięknej skądinąd ekspozycji.

NARRATOOR: Pan się myli. To nie jest żaden Godlewski, tylko Wiśniewski Janek. Ten z ballady, nie słyszał pan?

GODLEWSKI: Słyszałem… Ale, widzi pan, na zdjęciu jest mój zastrzelony w Gdyni syn, Zbyszek. Niech pan popatrzy na obuwie. Na stopach ma zuchy, znaczy pionierki. Kupiliśmy mu brązowe jakiś miesiąc przed śmiercią… W tych samych go zresztą pochowaliśmy…

NARRATOR: Znana sala BHP Stoczni Gdańskiej. Spotkanie rodzin ofiar Grudnia. Dochodzi do dramatycznej, publicznej weryfikacji postaci z historycznego zdjęcia.

GODLEWSKI: Przepraszam najmocniej. Czy ktoś z państwa rozpoznaje na fotografii drzwi z ciałem kogoś bliskiego?

NARRATOR: Cisza, jaka zaległa w historycznym pomieszczeniu oznacza dla Godlewskich jedno. Potwierdzenie głębokiego przekonania, że na sfotografowanych drzwiach jest ich syn. Atutem są lekarskie protokoły oględzin ciała i sekcji zwłok, prokuratorska notatka ze stycznia 1971 roku…

Demonstranci nieśli z okolicy stoczni zwłoki młodego mężczyzny, który na skutek postrzału w głowę miał rozerwaną lewą skroń, z wyrwaniem małżowiny usznej i widocznym uszkodzonym mózgiem. W drodze położyli zwłoki na drzwi i na nich je nieśli, a następnie z kościoła przy ulicy Świętojańskiej (w okolicy Zygmuntowskiej) zabrali krzyż i przybili go do tych drzwi, tudzież z tego kościoła zabrali kwiaty i położyli na zwłoki. Przed budynkiem Prezydium Miejskiej Rady Narodowej nastąpiły starcia z oddziałami porządkowymi, w trakcie których porzucono zwłoki. Według ich określenia były to zwłoki Zbigniewa Godlewskiego.

(muzyka; szelest foliowanych kartek starego albumu ze zdjęciami)

GODLEWSKA: O, to zdjęcie zrobione pół roku przed jego śmiercią. Zbyszek stoi obok mojej siostry, czyli swojej cioci. Ma ciemne włosy, jak u nas wszyscy, nawet wnuki. Ja rozumiem, że obcy mogą mieć wątpliwości, ale dlaczego nie zapytają matki? Matka rozpozna swoje dziecko najlepiej i raczej się nie pomyli, prawda?

GODLEWSKI: Wątpliwości rozsiewają niefrasobliwi dziennikarze. Jeden napisał, że syn miał na sobie jasną marynarkę, a już inni za nim powielają bez sprawdzania. A 17 stycznia było w Gdyni kilkanaście stopni mrozu i chyba nikt nie szedł do pracy w marynarce. Na marginesie mówiąc - syn nie miał w ogóle jasnej marynarki! Wyszedł o świcie ze stancji ubrany w ciemnobrązowy skafander. Ten sam, co oddali mi w kostnicy po pogrzebie. Z dziurami od kul, które zakończyły życie syna.

GODLEWSKA: Rodziców dziecka nie pyta nikt o zdanie, ale do zadawania bólu jest chętnych wielu.

(przerywnik muzyczny)

NARRATOR: Godlewskich szokuje wiadomość o dyscyplinarnym wyrzuceniu z pracy ukochanego syna. To, niestety, prawda. Odpowiedni wniosek do kadr skierowano tydzień po śmierci „chłopca z ballady”. Sztauera Godlewskiego wyrzucono za nieobecność w porcie od 17 grudnia 1970 roku.

(przerywnik muzyczny)

MIOTKE: Rozchodziły się słuchy, że będą rozbierać nasze baraki. I mnie nie dawała spokoju myśl o drzwiach z toalety. Bo one wróciły do nas zaraz po tych wypadkach. Okrwawione, z włosami tego chłopca, brr… Ile ja się przy nich wypłakałam… W każdą rocznicę Grudnia, to już obowiązkowo… No więc nie chciałam, żeby te drzwi się zmarnowały i powiadomiłam o sytuacji „Solidarność” gdyńskiej stoczni. Przed zdaniem mieszkania kolejowego, przyjechał przewodniczący i drzwi zabrał. Żebym nie miała jakichś kłopotów z administracją, pozostawił pokwitowanie odbioru. O, tu jest - pieczątka, podpis Śniadek.

NARRATOR: Po konserwacji w gdańskim Muzeum Morskim, drzwi przeniesiono procesyjnie do kaplicy stoczniowej w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni. Proboszczem był wtedy słynny nie tylko na Wybrzeżu kapelan robotników - ksiądz Hilary Jastak.

GODLEWSKA: Jesteśmy dozgonnie wdzięczni księdzu proboszczowi za umieszczenie na drzwiach fotografii syna. W ten sposób pamięć o Zbyszku i innych ofiarach Grudnia przekazywana jest następnym pokoleniom. My, matki, wierzymy, że nasi synowie nie zginęli daremnie.

(przerywnik muzyczny)

NARRATOR: W kaplicy stoczniowców jest także flaga narodowa, na której najpierw ułożono ciało „chłopca z ballady”. Wdeptaną w śnieg, podnosi i przechowuje kilka lat Genowefa Lemańczyk. Staraniem księdza Jastaka, flaga trafia do kierowniczki pracowni tkanin na Wawelu.

TUMIDAJSKA: Ja pamiętam obrazami… Dziadek, Leon Ricci, rodowity Włoch z Triestu, był starostą powiatu starosamborskiego. Ojciec, Adam, starosta w Aleksandrowie Kujawskim, potem w Gorlicach. W 1939 roku przeżyłam wywózki sowieckie we Lwowie. Z mojej klasy w Gimnazjum Sióstr Sacre Coeur zniknęło z dnia na dzień kilka koleżanek… I teraz ja dostaję w pierwszych dniach stanu wojennego potajemną przesyłkę. Z Gdyni. I konspiracyjną misję do wykonania. Jeszcze dziś czuję jak ręce mi się trzęsły po wyjęciu z pudła kawałka zmiętego płótna, zlepionego błotem i krwią. Myślałam, że zemdleję, gdy okazało się, że to flaga narodowa, zbroczona krwią chłopca z tej słynnej ballady…

NARRATOR: Zachowała się bezcenna dokumentacja konserwatorska. Płótno o wymiarach 177 na 99 cm. Zniszczone, zbutwiałe, pokryte brudem, sklejone błotem. Posiada duże ubytki. Brak jednego narożnika białego i jednego czerwonego. Niewłaściwie przechowywana chorągiew była prawdopodobnie wilgotna, stąd ślady pleśni, co spowodowało duże zmiany włókna, pękanie i łamanie przędzy.

TUMIDAJSKA: Okazało się wykluczone zastosowanie tradycyjnej techniki dublowania igłą… Posłużyłam się techniką klejenia na batystowym podkładzie. Prawdę mówiąc – nigdy przedtem nie konserwowaliśmy w ten sposób tkanin. Na decyzji wyboru takiej techniki konserwatorskiej zaważył fakt, ze chorągiew nie posiadała przecież wartości artystycznej, lecz jest dokumentem historycznym. Zatem konserwację należało przeprowadzić w taki sposób, aby tkanina nie straciła charakteru zniszczeń i zabrudzeń. Po zakończeniu prac, spotkałam się w umówionym miejscu z pewnym mężczyzną, któremu oddałam flagę. Wciąż trwał stan wojenny, więc nie przedstawił się, a ja nie byłam ciekawa kim on był.

NARRATOR: W drugą rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych, drzwi i flagę poświęca biskup Marian Przykucki, Ordynariusz Pelpliński. Dla wielu wiernych, to nieprzemijający symbol walki, a zarazem wielkiej rozpaczy w marszu do wolności. Relikwie zajmują w kościele miejsce szczególne i stanowią jego nieodzowny element.

Wiosną 1971 roku, Godlewscy dostają zgodę na ekshumację syna do Elbląga. Termin ekshumacji wyznaczono na godzinę szóstą rano. Przebieg ponownego złożenia do grobu „chłopca z ballady” nadzorują funkcjonariusze operacyjni wojewódzkiej służby bezpieczeństwa.

GODLEWSKI: Wyprowadzali mnie z równowagi, bo widziałem jak krążą pobliskimi alejkami i obserwują. Nie wiem, czego się spodziewali. Znowu dostaliśmy ostrzeżenie przed przemowami nad grobem. Zmilczałem, dla świętego spokoju.

(przerywnik muzyczny)

GODLEWSKI: Słowem „przebaczenie” najczęściej świechtają mądrale, których nie dotknęła osobiście żadna tragedia… Dlaczego mamy przebaczyć? No a przede wszystkim, jak przebaczyć, gdy nie ma winnych? Jaruzelski mówi o pijanych kryminalistach, Kociołek o chuliganach, przestępcach niszczących mienie… Nasz syn nie był ani przestępcą, ani chuliganem, tylko szedł do pracy na wezwanie wicepremiera rządu Polski Ludowej! Jaruzelski sobie z nas kpi. Najpierw kilka lat kręcił, że nie miał na nic wpływu, bo Gomułka rzekomo trzymał go na muszce. Teraz w sądzie odwraca kota ogonem i zwala wszystko na nieżyjących kolegów. Ja, jako stary oficer wojska, mam do niego tylko jedno pytanie. Jak te dywizje wyszły z koszar bez zgody ministra obrony?... Gdyby wojsko nie strzelało, to mój syn by żył. A generał nawet nas nie przeprosił. Więc co - może mam podać jeszcze rękę Jaruzelskiemu i dziękować, że mi zabił syna?… Zbrodnia położyła się cieniem na całe nasze życie, więc niech nikt nie przebacza w naszym imieniu.

NARRATOR: 20 grudnia 1970 roku. Rodziny opłakują swoje pozabijane przez wojsko i milicję dzieci. Niedzielna msza święta w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni w intencji pomordowanych, rannych i uwięzionych… Homilię kapłan rozpoczyna słowami chorału Kornela Ujejskiego:

Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej/ Do Ciebie, Panie, bije ten głos,/ Skarga to straszna, jęk to ostatni,/Od takich modłów bieleje włos.

(Tyłówka – zapowiedź końcowa na wyciszonym tle muzycznym).