BUNT W REPUBLICE SZCZECIŃSKIEJ

Znany powszechnie przekaz publicystyczny deformuje nieco obraz. Dominuje w nim opis protestu w Gdańsku, gdzie strajk wybucha najpierw i gdzie są pierwsze ofiary. Relatywnie jednak przebieg wydarzeń, ich tragiczne skutki, a zwłaszcza czas trwania wyróżniają inne miasto.

Wyobrażenie o skali wypadków daje dokumentacja ilustrująca ekonomiczne skutki insurekcji. Według sporządzonego na gorąco bilansu straty materialne w Gdańsku, Gdyni i Elblągu oszacowano łącznie na 105 mln zł, podczas gdy w Szczecinie na 300 mln złotych. Ale to jedynie fragment większej, a zmarginalizowanej całości.

Strajk na Pomorzu Zachodnim doprowadza do abdykacji partii. Faktyczną władzę obejmuje twór nieznany w demoludach – Ogólnomiejski Komitet Strajkowy. Absolutny ewenement w sowieckim imperium zewnętrznym. Nic więc dziwnego, że depesze dyplomatyczne ze Szczecina w grudniu 1970 r. wzbudzają nerwowe zamieszanie w środowisku i tak schorowanych kremlowskich starców oraz troskę przywódców „bratnich krajów miłujących pokój”.

Apatia i stagnacja

Bez urazy, ale w erze Władysława Gomułki miasto sprawia wrażenie pogrążonego w letargu. Nie jest prężnym ośrodkiem ani kultury, ani nauki. Struktur opozycji praktycznie nie ma, jak w wielu innych miastach zresztą. Dominuje poczucie bezsilności, braku wiary w możliwość odmiany życia na lepsze. Żeby u nas było tak, jak na Zachodzie. Reżim kontestuje się po cichu, w wąskim, kameralnym gronie.

Czujny aktyw partyjny drażnią wizualne przejawy obecności wroga klasowego, który daje o sobie znać napisami. Wprawdzie sporadycznie, ale najczęściej na terenie wizytówki miasta – Stoczni im. Adolfa Warskiego. Przeciwnik pisze kredą lub ołówkiem, donosi bezpieka. Hasła są wrażej treści, jak: precz z czerwoną burżuazją, szarańczą, czerwonym okupantem etc. Różnie umieszczane. Na burtach budowanych dla obcych bander jednostek, w pakamerach i korytarzach, urządzeniach sanitarnych. Ujęcie wroga nie jest więc proste. Zwykłych obywateli irytuje jednak coraz bardziej fałsz propagandy, nudzącej wciąż o przyczajonych wrogach socjalizmu, Ojczyzny, tudzież awangardy ludzi pracy, czyli robotników.

Inaczej zachowuje się aktyw zebrany na plenum Komitetu Zakładowego PZPR KW MO, który debatuje nad nowymi metodami wykrywania wroga mającego, naturalnie, obrzydliwie podłe, imperialistyczne oblicze. Najgorsze, towarzysze milicjanci, że „przeciwnik prze do konfrontacji sił socjalistycznych z antysocjalistycznymi”. Musimy, wiecie, temu zapobiec.

Bezpieka już od wiosny 1970 r. sygnalizuje, że wśród ludności miasta narasta przekonanie o klapie gospodarki i nieuchronnej podwyżce cen. Narzekania, że propaganda ogłupia, a prasa kłamie, stają się banalnym sloganem. W tym kontekście zaciekawia, że analizy partyjne oraz meldunki funkcjonariuszy i tajnych współpracowników SB prowadzą do zbieżnych konkluzji.

Sytuacja społeczna w Szczecinie dojrzewa do buntu.

Na jesiennej konferencji partyjnej w KW MO płk Julian Urantówka zapowiada: – Musicie wiedzieć, towarzysze, że sytuacja gospodarcza w Polsce i te wysiłki, które podejmuje partia nasza, aby intensyfikować naszą ekonomikę, generują konieczność mobilizacji szeregów milicji w najbliższym czasie. Idziemy w kierunku poprawy porządku publicznego, aby wszystkie zajścia uliczne likwidować w zarodku po to, aby nie dać pretekstu do tego, aby nastąpiła jakaś prowokacja.

Gość konferencji, Antoni Walaszek, I sekretarz KW PZPR, też nie ukrywa fatalnej sytuacji gospodarczej kraju: problem zaopatrzenia rynku staje się podstawową sprawą naszej działalności partyjnej. Można wiele słów mówić na temat dobrodziejstwa socjalizmu, lecz ludzie socjalizm odczuwają na co dzień. Pięknie powiedziane. I – można by rzec – tak prawdziwie.

Rodzi się bunt

Nocą z 12 na 13 grudnia płk Romuald Głowacki, szef SB, otrzymuje meldunek o incydencie przy wejściu do mieszkania prokuratora wojewódzkiego Zdzisława Rozuma. Na ścianie klatki schodowej nieznana ręka napisała: Śmierć.

Napływające nocą meldunki nie wróżą nic dobrego. Podobny jak u Rozuma napis pojawia się w konsulacie radzieckim. Kompozycję uzupełnia narysowana na drzwiach swastyka i niecenzuralne, ale znamienne słowa na ścianie budynku: Wy k[...]y, ciemiężyciele narodu. Zwieńczeniem dzieła jest napis na chodniku przed konsulatem: Jeszcze Polska nie zginęła!

16 grudnia radio i telewizja przekazują informację, że „elementy awanturnicze i chuligańskie [...] zdemolowały i podpaliły kilka budynków publicznych i obrabowały kilkadziesiąt sklepów. W wyniku starć spowodowanych przez chuliganerię sześć osób zostało zabitych, a kilkadziesiąt ciężko rannych”.

Symptomy niepokoju pojawiają się w Szczecinie po handlowej przedświątecznej niedzieli. Wobec wyraźnie budzącego się niezadowolenia z drastycznej podwyżki cen żywności władza ogłasza stan mobilizacji. Aparatowi partyjnemu zalecono najwyższy stan czujności. Sekretarzom zakładowych komitetów partyjnych przekazano poufną informację o wybuchu kontrrewolucji w Gdańsku.

16 grudnia aparat partyjny i bezpieka wymieniają alarmujące meldunki o planowanym nazajutrz strajku i demonstracji pod hasłami „protestu przeciw obniżeniu stopy życiowej ludności oraz poparcia dla robotników Trójmiasta”. Milicja w stanie pogotowia. W KW PZPR narada władz partyjnych i administracyjnych, Dowództwa Garnizonu oraz KW MO. Pułkownik Mieczysław Urbański, komendant Garnizonu i dowódca 12 Dywizji Zmechanizowanej w jednej osobie, poleca wprowadzenie stanu podwyższonej gotowości bojowej i przekazuje zasady stosowania broni palnej.

Precz z komunistami

17 grudnia około godz. 2.00 czujny aktyw partyjny wykrywa w Stoczni im. Adolfa Warskiego napisy wzywające załogę do strajku. Tuż po 5.00 Stanisław Rychlik, sekretarz ekonomiczny KW, zaleca stoczniowemu aktywowi zwołanie masówek „w celu naświetlenia tła” wydarzeń gdańskich.

Stoczniowcy są po lekturze porannej prasy z komunikatem PAP o wydarzeniach w Gdańsku wywołanych przez „elementy awanturnicze i chuligańskie”. Są zbulwersowani i poirytowani. Tak wzrasta w nich bunt. Szybko oswajają się z myślą, że koledzy z Gdańska i Gdyni walczą o ich wspólną sprawę. W porze przerwy śniadaniowej następuje radykalny zwrot sytuacji. Znaczna część załogi odstępuje od stanowisk. Wiecują przy pochylni Wulkan i energicznie wyrażają sprzeciw wobec podwyżek. Domagają się przybycia I sekretarza KW, należącego do organizacji partyjnej u Warskiego.

Walaszek brał lekcje kindersztuby w swoim partyjnym mateczniku na Śląsku. Traktuje zaproszenie do Stoczni arogancko. Partyjny bonza nie będzie rozmawiał z „motłochem”.

Stoczniowcy ruszają więc pochodem do miejsca jego urzędowania. Schludnie ubrani, w jesionkach, niektórzy pod krawatami. Śpiewają „Rotę”, „Międzynarodówkę”, „Boże, coś Polskę”, „Marsz Gwardii Ludowej”. Skandują nazwisko Walaszka. Wznoszą nieprzyjemne dla władz okrzyki: Precz z Gomułką! Precz z komunistami! Suche bułki dla Gomułki! Tłum jest zdeterminowany, ale nie ma agresji.

Już od godz. 9.30 pododdziały 12 Dywizji Zmechanizowanej obsadzają 24 obiekty w mieście. Załoga położonej na wyspie Stoczni Remontowej „Gryfia” uchwala strajk i demonstracyjne wyjście do miasta. Promem, w trzech grupach, forsują Odrę. Dołączają do stoczniowców Warskiego. Liczebność pochodu rośnie z minuty na minutę. Spontanicznie dołączają ludzie niezwiązani bezpośrednio ze stoczniami.

Walaszek domaga się skierowania wojska przeciw demonstrantom. Interweniuje nawet u ministra obrony. Są z Jaruzelskim po imieniu. – Spalą mi komitet – biadoli.

Interwencja przynosi skutek. Ochronę gmachu KW PZPR wzmacniają cztery kompanie piechoty i bateria haubic. Według sprawozdania dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego, „siły te zostały zgrupowane w ukryciu, na podwórzu obiektu, w celu utrzymania w tajemnicy częściowego wprowadzenia do akcji wojsk operacyjnych”.

Płonie komitet partii

Tłumy w śródmieściu Szczecina rosną. Około południa dochodzi do coraz częstszych i gwałtowniejszych starć z milicją. Demonstranci docierają do centrum miasta. Ciskają kamieniami i łatwopalnymi materiałami w gmach partii. Ku radości tłumu wybucha pożar.

Ma miejsce fraternizacja żołnierzy z tłumem. Początkowo nie są to dwie nastawione wrogo siły.

Dowódca POW tłumaczy zaangażowanie wydzielonych sił 12 Dywizji Zmechanizowanej nie rozkazem swoich przełożonych, lecz – uwaga – poleceniem sekretarza KW PZPR Jerzego Ostrzyżka2. Jest rozjuszony stosem sprzętów płonących przed frontonem gmachu partii, osobliwie portretów Gomułki, Józefa Cyrankiewicza i Mariana Spychalskiego, których wizerunki – przypomnijmy – ozdabiały wówczas urzędy, gabinety, szkoły etc.

Demonstranci nie wiedzą, że Walaszka nie ma już w budynku KW. Zanim nadeszli, pospieszył do tylnego wyjścia i salwował się ucieczką. Etapowo, opłotkami, najpierw do prywatnego mieszkania, a potem niedalekiej siedziby bezpieki.

W stronę tłumu zmierza kilkudziesięcioosobowy oddział zomowców. Wypłoszeni kanonadą kamieni rejterują do pobliskiej komendy milicji, gdzie kryje się już cały Sekretariat KW PZPR. Uciekający zomowcy pociągają za sobą masę ludzi, szacunkowo jakieś 10 tysięcy. Znowu idą w ruch kamienie i łatwopalne materiały, w tym butelki z benzyną spuszczaną z baków przejeżdżających aut. Ogień ogarnia biuro paszportowe, kasyno milicyjne i stojący obok budynek WKZZ.

Walaszek uznaje pomieszczenia policji politycznej za chronione niedostatecznie i ponownie ucieka przed ludem. Tym razem do siedziby Sztabu 12 Dywizji Zmechanizowanej. Transportery opancerzone i czołgi przebijają się przez tłumy w centrum miasta. Generał Józef Kamiński, dowódca Pomorskiego Okręgu, nie wspomina w cytowanym raporcie, że z okien trzeciego piętra budynku MO padają strzały z broni maszynowej i ręcznej ani o wydaniu żołnierzom rozkazu użycia broni. Przemilcza, iż na bruk padają zabici i ranni. Dochodzi wtedy do bodajże najtragiczniejszego, a jednocześnie tajemniczego epizodu Grudnia ´70.

Kto zastrzelił Jadzię

Miejscem dramatu jest pokój na pierwszym piętrze budynku przy ulicy Korsarzy, prowadzącej do Zamku Książąt Pomorskich. W odległości około 100 metrów od komendy wojewódzkiej milicji. Cztery pokoje w dwupoziomowym mieszkaniu zajmuje rodzina Kowalczyków. Mają dwie córki i dwóch synów.

Jest popołudnie, 17 grudnia. Około godz. 16.30, w bramie budynku i na klatce schodowej, demonstranci szukają schronienia przed kulami. Rannych wskutek postrzelenia pobieżnie opatruje mieszkający tu lekarz Seweryn Olejniczak.

Córki Kowalczyków, najmłodsza Jadwiga i Bożena, są na pierwszym piętrze. Młodsza wyjada właśnie dżem ze słoika. Wtem rozlega się huk. Starsza przybiega do pokoju siostry. Jadzia we krwi leży obok tapczanu. Bożena krzyczy rozpaczliwie. Słyszy ją mieszkający nad Kowalczykami doktor Olejniczak. Przybiega i przystępuje do ratowania dziecka sąsiadów, niestety, bezskutecznie. Mózgu nie da się włożyć na powrót do głowy. Matka dziewczynki doznaje szoku. Jedzie do swoich rodziców.

Wieczorem pod domem pojawia się samochód ciężarowy. Niezidentyfikowani mężczyźni zamierzają zabrać ciało Jadzi. Siostra Bożena nie pozwala. Ciało przewozi do prosektorium karetka pogotowia.

Prokurator powiatowy zarządza oględziny i sekcję zwłok uczennicy. Obecni są aż trzej prokuratorzy: Jan Broński, Tadeusz Gołkowski i Stanisław Niczyj, a ponadto technik sekcyjny Ludwik Hubkiewicz. W rubryce okoliczności sprawy zapis: Zgon denatki nastąpił na skutek postrzału w zajściach ulicznych. Jak to? Nie zastrzelono więc jej w mieszkaniu? Zginęła na ulicy? Gdzie? Dementi. Kula trafiła ją jednak w domu. Bałagan, niestaranność w dokumentacji. Wątpliwości rozwiewa badanie lekarskie: „Oględziny zewnętrzne i sekcja zwłok Kowalczyk Jadwigi, lat 16 liczącej, dziewczyny prawidłowej budowy ciała i dość dobrego odżywienia, wykazały ranę postrzałową głowy przenikającą przez jamę czaszki i uszkadzającą mózgowie oraz uogólnioną niedokrwistość wtórną”, piszą autorzy opinii prof. dr med. Z. Walczyński i Władysław Kubacki. Rana postrzałowa głowy uszkadzająca mózg stała się przyczyną śmierci denatki. Pocisk przebił głowę od lewej do prawej, uszkadzając jamę czaszkową, kość podstawy i sklepienia czaszki oraz mózg. Sekcja nie wykazała w okolicy rany wlotowej cech postrzału z pobliża. Lekarze ustalili, że śmiertelny postrzał padł z broni palnej o jednolitym typie pocisku, z pewnej dalszej, ale niepozwalającej się ściśle określić odległości.

Obducent i autor opinii nie mogli rzecz jasna wskazać okoliczności, w jakich doszło do postrzału. To zadanie śledztwa, które wyjaśnia jednak niewiele. Jeden fakt niezbity: na miejscu zgonu Jadwigi Kowalczyk znaleziono 3-gramowy pocisk stalowy kal. 5,8 mm, stanowiący rdzeń od pocisku wzoru 1943, typ zwykły średni kal. 7,62 mm, stosowany jako amunicja do pistoletów maszynowych typu AK, karabinka samopowtarzalnego Simonowa KSS i innych. Kto zastrzelił to dziecko, generale Kamiński? Mówi panu coś nazwisko 16-letniej uczennicy II klasy Szkoły Przysposobienia Rolniczego w Szczecinie?

Skądże. Sprawozdanie dowódcy POW nie wyjaśnia ani nawet nie odnotowuje tego traumatycznego zdarzenia. Śmierć od kuli we własnym mieszkaniu!

Pocisk w ścianie

Ojciec nastolatki Jerzy Kowalczyk był służbowo w Czechosłowacji. 17 grudnia 1970 rroku ma 42. urodziny. Nazajutrz, nieświadom dramatu, samochodem wraca z kolegą do Szczecina. Na Korsarzy dociera półtorej godziny przed północą.

Przy schodkach prowadzących do mieszkania zatrzymują go trzej żołnierze. Na głowach hełmofony, na piersiach broń długa. Co jest? Kowalczyk musi się wylegitymować. Nie licząc zażądania dokumentów, żołnierze nie odzywają się nawet słowem. Już ich obecność przy samym wejściu zaskakuje mężczyznę stęsknionego za rodziną. W trakcie legitymowania dostrzega otwarte drzwi mieszkania. Jest zdziwiony i niespokojny.

Wewnątrz nie ma nikogo. Od wejścia poraża ogólny bałagan. Kowalczyk biegnie do pokoju dzieci na pierwsze piętro. Najpierw zauważa zakrwawiony płaszcz i podłogę „całą” zbroczoną krwią. W ścianie pokoju i suficie otwory po pociskach. Na tapczanie „odstrzelone” włosy i kawałki kości.

Widok porusza mężczyznę głęboko. „Wzdryga się” i odruchowo cofa do wyjścia. Czuje, że robi mu się słabo. Przed upadkiem ratują go stojący w drzwiach żołnierze. Jerzy Kowalczyk dowiaduje się od nich, że poprzedniego dnia w pokoju „zabita została” jego córka z „czarnymi włosami”.

Spontanicznie zabiera kawałek kości czaszki, mały pukiel włosów córki i schodzi z piętra. Na wewnętrznej stronie drzwi znajduje przypiętą karteczkę z informacją, że rodzina jest u teściów. Zrozpaczona żona potwierdza śmierć ich najmłodszego dziecka.

Kowalczyk powraca na Korsarzy. Wyciąga ze ściany jeden pocisk. Ale zabierają mu go milicjanci. Opisuje swoje przeżycia w dramatycznym liście skierowanym do I sekretarza KW PZPR. Daje wyraz oburzeniu z powodu umieszczenia jego córki w rejestrze ofiar „zajść ulicznych” w Szczecinie. Jak tak można pisać, protestuje. Przecież Jadzia nigdzie nie wychodziła. Wyjaśnia, że córkę zastrzelono mu w mieszkaniu.

Wojsko strzela do robotników

O zmierzchu tłum rozczłonkowuje się na kilka pochodów. Część demonstrantów przemieszcza się pod Prezydium MRN i podpala archiwum Wydziału Oświaty na parterze. Znowu padają strzały. I tu są ranni. Większość kieruje się do siedziby prokuratury, a wobec pogłoski o aresztowaniu delegacji stoczniowców, także do aresztu śledczego. Tam ponownie użyto broni palnej.

Władze centralne monitorują protest w Szczecinie. Wojciech Jaruzelski jest posłem z okręgu zachodniopomorskiego. Z racji dowodzenia 12 Dywizją Zmechanizowaną w latach 1957-1960 ma bliskich znajomych wśród lokalnych decydentów. Minister obrony wysyła do Szczecina grupę oficerów Sztabu Generalnego i wiceministra Tadeusza Tuczapskiego. Towarzyszy mu podsekretarz stanu w MSW gen. Ryszard Matejewski, który ma dowodzić siłami MO i SB. Tym samym samolotem leci Jan Szydlak. Ma zadanie „koordynowania połączonych działań WP i MO”.

W Szczecinie konsternacja. Wyposażenie w te prerogatywy cywila, choćby i w randze zastępcy członka politbiura i sekretarza KC, zakrawa na groteskę. Jakby mało było chaosu decyzyjnego. Przed północą w sukurs kierownictwu pacyfikacji zrewoltowanego miasta przybywa najwyższy dowódca „wojska w boju”, czyli szef Sztabu Generalnego.

W opinii badaczy, sekwencje tłumienia rebelii w Szczecinie mają dowodzić, że system kierowania i dowodzenia był tam klarowniejszy i mniej skomplikowany niż w analogicznym czasie na terenie aglomeracji trójmiejskiej. Zasadnicze decyzje podejmuje – każdorazowo za przyzwoleniem Sztabu Generalnego, względnie Dowództwa POW – komendant Garnizonu Szczecin. Przybycie wiceministra Tuczapskiego nie zakłóca podobno przebiegu działań wojska.

Generał Matejewski broni swoich. Zaznacza, że broni użyto „dopiero” w obronie więzienia i prokuratury, ale to nie funkcjonariusze MO czy SB – uchowaj Boże! – tylko służba więzienna i wojsko. Pamięć mu wraca okolicznościowo i zeznaje, że „tam właśnie padli zabici w dniu 17 grudnia – łącznie 13 osób. Następnego dnia doszło jeszcze raz do użycia broni przez wojsko w rejonie Stoczni Warskiego [...] Zginęły wtedy jeszcze dwie osoby”.

Strajk generalny

W Stoczni Warskiego dojrzewa gwałtownie sytuacja strajkowa. Na wydziałach wyłoniono po trzech delegatów. Po południu reprezentanci wydziałów zbierają się w stoczniowej świetlicy. Konstytuuje się Komitet Strajkowy, z przewodniczącym 37-letnim starszym technologiem z W-6 Mieczysławem Dopierałą. Należy do partii, jak zresztą jeszcze kilka osób w dziesięcioosobowym komitecie.

18 grudnia nie wiedzą jeszcze, czy przeżyją, ani że ich nazwiska przejdą do historii. To dwie kobiety – Maria Jolanta Jakimowicz, z kooperującego z przemysłem okrętowym „Malmoru”, i Ewa Zielińska, malarnia, oraz Józef Kasprzycki, szefostwo produkcji, zastępca przewodniczącego KS, Leon Malczak, kadłubownia, Józef Podzielny, rurownia, Tadeusz Sokołowski, energetyk z W-3, Krzysztof Szmurło, pochylnia Wulkan, Brunon Urbanowicz, szefostwo ruchu i Kazimierz Wójtów, dział wyposażenia. Nieformalnymi doradcami KS są Lucjan Adamczuk, socjolog zakładowy, Kazimierz Fischbein, inżynier z Centralnego Ośrodka Konstrukcyjno-Badawczego Przemysłu Okrętowego, i Ludwik Kwietniowski, członek Rady Zakładowej.

Kierownictwo KS przyjmuje dyrektor naczelny. Tadeusz Cenkier przystaje na proklamowanie strajku z głośników radiowęzła zakładowego. Lawinowo przybywa zakładów pracy proklamujących strajk. Wieczorem w stoczni spotykają się przedstawiciele dziesięciu, gdzie już strajkują lub zamierzają podjąć strajk nazajutrz. Decydują zgodnie o powstaniu Ogólnomiejskiego Komitetu Strajkowego z siedzibą w Warskim.

19 grudnia dochodzi do zdarzeń niespotykanych dotychczas w imperium sowieckim. W strajku generalnym aglomeracji szczecińskiej uczestniczy ponad 100 zakładów!

Partia abdykuje. Administracja państwowa jest całkowicie zdezorientowana. Władzę w stolicy Pomorza Zachodniego przejmuje OKS.

Życie ogarniętego strajkiem generalnym miasta obserwuje sekretarz KC Jan Szydlak. Przeżywa, biedak, szok poznawczy. Alarmuje stołeczny Biały Dom o powstaniu „republiki szczecińskiej”. Absolwent szkoły partyjnej przy KC trafnie zobrazował rozpad władz lokalnych, ale nie wie o kolejnym niespotykanym w demoludach zdarzeniu.

Chcemy wolnych związków

Nocą, z 19 na 20 grudnia, straż strajkowa przyjmuje na bramie głównej niespodziewanych gości. Przyjeżdżają wprost z drukarni. To dziennikarze „Kuriera Szczecińskiego”. Przywożą tak zwaną szczotkę drukarską kolumny gazety mającej się ukazać rano. Chcą zamieścić odredakcyjny komunikat o panującym spokoju, porządku i braku zniszczeń w strajkującej stoczni. Pragną akceptacji Komitetu Strajkowego.

To kuriozum! Zdarzenie niespotykane, bezprecedensowe, nie tylko w historii Polski Ludowej, ale i na terenie całego sowieckiego imperium! Dziennikarze redagują komunikat o treści sprzecznej z obowiązującą linią propagandy partyjnej. Dementują fałszywe wieści, jakoby stocznię opanowali chuligani i inne elementy przestępcze, jedni i drudzy z naturalnymi skłonnościami niszczycielskimi.

Już pierwszy postulat OKS wywołuje konsternację rządzących. Strajkujący żądają związków zawodowych niezależnych od PZPR i państwa. Tak, 10 lat przed Sierpniem!

Oburzony Walaszek i jego świta stają wobec dylematu. Niezmiennie traktują strajkujących z lekceważeniem, nie kryją wstrętu do „motłochu”, który najchętniej poddaliby terapeutycznej dezynsekcji, ale z drugiej strony sen z powiek spędza im strach. To koszmarne wspomnienie ucieczki tylnymi drzwiami, a nawet dachami ze szturmowanego matecznika partii oraz świadomość utraty władzy w aglomeracji.

Warszawa z kolei – patrz Szydlak – nabiera respektu dla Republiki Szczecińskiej. W Białym Domu zdają sobie sprawę, że aktualnie tam jest najbardziej wybuchowa atmosfera.

18 grudnia wieczorem minister obrony wydaje podwładnym rozkaz zabraniający wojsku używania broni. To decyzja spóźniona. W Szczecinie jest już 16 ofiar śmiertelnych.

By zdławić antykomunistyczny zryw aglomeracji, wyprowadzono z koszar 8302 wojskowych. 794 oficerów, 39 chorążych, 422 podoficerów zawodowych i 7047 żołnierzy służby zasadniczej. W operacji Jesień ´70 w Szczecinie użyto 141 czołgów, 217 transporterów opancerzonych, 399 samochodów, a cztery okręty „pilnowały” strajkujących stoczniowców od strony wody. 12 Dywizja Zmechanizowana zużyła w walkach około 31 tysięcy sztuk amunicji. Najwięcej z dywizji uczestniczących w pacyfikowaniu insurekcji.

Moskwa stawia na Gierka

W Białym Domu rozchodzi się wieść o ponownym telefonie Breżniewa do Gomułki. Drugim w ciągu doby. Sytuację w Polsce omawiało sowieckie Politbiuro. Są zaniepokojeni, więc dadzą temu wyraz w okolicznościowym liście adresowanym nie do przywódcy polskiej partii. Biuro, rozumiecie, pisze do Biura… Gomułka jest obruszony.

List dociera pocztą dyplomatyczną do Ambasady Radzieckiej w Warszawie jeszcze przed północą. Awierkij Aristow nagabuje będącego już w domu Gomułkę, który go zbywa. Ma przekazać list Cyrankiewiczowi.

Nietypowy sposób zaadresowania listu jest sygnałem wycofania poparcia Moskwy dla kierownictwa w Warszawie. Wewnątrzpartyjny przewrót, nazywany w literaturze także puczem albo spiskiem, zyskuje nowy, wyraźny impuls. Odwagi dodaje spiskowcom świadomość, że Gomułka już od czwartkowego popołudnia jest wyraźnie niedysponowany. Ma kłopoty z formułowaniem myśli i zaburzenia widzenia.

Spiskowcy przyspieszają. Stanisław Kania wzywa generała Franciszka Szlachcica do pilnego powrotu z Wybrzeża Wschodniego. Na warszawskim lotnisku przejmuje go adiutant Jaruzelskiego i wiezie do gabinetu ministra obrony, gdzie czekają też Edward Babiuch i Kania. Ma nakłonić swojego przyjaciela Edwarda Gierka do objęcia schedy po Gomułce. Szlachcic i Kania zajeżdżają w nocy pod dom „księcia Śląska” przy ulicy Szpaków w Katowicach.

Gomułka zwołuje na 19 grudnia posiedzenie Politbiura w pełnym składzie. Z Białego Domu nadchodzi sygnał do Szczecina, żeby podjąć rozmowy z Ogólnomiejskim Komitetem Strajkowym.

Negocjacje mają dramatyczny finał. Wymuszono rekonstrukcję Komitetu Strajkowego. Stoczniowcy Warskiego powracają do domów popołudniem 22 grudnia. Dlaczego ten strajk tak długo trwał, to już temat na inne opowiadanie…

 

(Nasz Dziennik, 18 XII 2010).