ŚWIADKA TRZEBA ZABIĆ

Oskarżeni umniejszają swój udział w zbrodni. Piotrowski nie chciał i nie usi-łował nikogo zabić. Pękala przyznaje się do zbrodni, ale nie zamierzał zabić osobiście. Chmielewski nie chciał nawet nikogo dręczyć, a Pietruszka odrzuca oskarżenie całkowicie.

Oskarżeni umniejszają swój udział w zbrodni. Piotrowski nie chciał i nie usiłował nikogo zabić. Pękala przyznaje się do zbrodni, ale nie zamierzał zabić osobiście. Chmielewski nie chciał nawet nikogo dręczyć, a Pietruszka odrzuca oskarżenie całkowicie. - W jakie prawne figury chcą nas wprowadzić oskarżeni? - pyta adwokat Krzysztof Piesiewicz, pełnomocnik pokrzywdzonych.

Dlaczego ksiądz nie żyje? Dlaczego Chrostowski, czując że to jego ostatnia droga, skacze z narażeniem własnego życia? Czy możemy, idąc tropem, linią obrony oskarżonych, przyjąć, iż nie chcieli zabić księdza Popiełuszki i Waldemara Chrostowskiego? Odrzucam taką obronę ze względu na fakty dotyczące działania przestępczego oraz okoliczności związane z przestępstwem.

Oskarżony Piotrowski nazwie później swoje działanie bandytyzmem. Ale da też upust nienawiści do świadka numer jeden. 

- My cię jeszcze dorwiemy - obiecuje na rozprawie w Toruniu człowiekowi, którego nie zdołał zabić.

Nie dziwi brak estymy dla Chrostowskiego u sprawców zbrodni. Trudniej zrozumieć ludzi chętnych do kamienowania go, łasych na sensacje, a niechętnych do konfrontacji z twardymi ustaleniami sądów. Też nie mogą mu wybaczyć, że uciekł oprawcom?

- Miał podzielić los księdza - mówi mi drugi pełnomocnik pokrzywdzonych i oskarżyciel posiłkowy, adwokat Edward Wende. - Po to zbrodniarze zabierają po dwa komplety powrozów i worków z kamieniami. Boją się Chrostowskiego. Jego życie wisi na włosku jeszcze kilka dni po śmierci ks. Jerzego, to znaczy do ujęcia sprawców. Wiedzą, jak jest niebezpieczny. Nie mylą się. Identyfikuje ich i świadczy przeciwko nim w sądzie. 

Świadek Chrostowski zyskuje uznanie sędziów i obserwatorów procesu toruńskiego. Jego spostrzegawczość i pamięć ocenia wysoko także Sąd Najwyższy, przypomina Krystyna Daszkiewicz, prawnik i psycholog, profesor prawa karnego na UAM w Poznaniu, autorka wielu publikacji na temat zbrodni. Ale na rozprawie jest zmuszony odpierać zarzuty oskarżonych, ich obrońców i prokuratora. Imputują mu współodpowiedzialność za śmierć księdza.

- Chrostowski powinien jak najszybciej pojechać na milicję - uważa obrońca Chmielewskiego, adwokat Zygmunt Pubanc. - On tego nie robi. Zamiast do komisariatu, zawożą go na plebanię (do ks. Józefa Nowakowskiego). W Przysieku samochód znalazł się o godz. 21.59. W tym czasie pan Chrostowski powinien być na posterunku milicji. A następuje próba legitymowania obcego dla księdza człowieka, próba opisów, wyjaśnień, dopiero potem telefon. Do komisariatu pan Chrostowski nie chciał się udać. Awersja do munduru. 

Adwokat mnoży podobne zarzuty w Sądzie Najwyższym: - Na skutek osobistych przekonań Chrostowskiego nie zarządzono blokady. On zgłasza o zdarzeniu o godz. 0.45.

Mecenas Pubanc mija się z prawdą. 

Oficer dyżurny RUSW w Toruniu przyjmuje zgłoszenie 6 minut po dotarciu Chrostowskiego do hotelu, czyli o 22.05. Inaczej mówiąc - 2,5 godziny wcześniej niż chce adwokat.

Tylko ignorant może winić Chrostowskiego, że dopiero 1,5 godziny później dociera motorowerem na miejsce zdarzenia pierwszy milicjant.

Zdaniem profesor Daszkiewicz, zarzut jest dla Chrostowskiego szczególnie krzywdzący, bowiem troszczył się o los uprowadzonego księdza. Prosił o natychmiastowe zawiadomienie organów ścigania, pogotowia ratunkowego i Episkopatu Polski. Wbrew temu zniesławiano go, usiłowano przerzucić nań winę za zbrodnię. 

Wobec przekroczenia „granic moralnych”, pokrzywdzenia ofiary, mecenas Piesiewicz podkreśla, że Chrostowski „jest przykładem prawidłowego zachowania się świadka, zarówno w toku postępowania przygotowawczego, jak i na rozprawie, przykładem prawidłowych postaw moralnych i etycznych. Trzeba to powiedzieć, aby świadek Chrostowski nie wyszedł z tej sali w jakikolwiek sposób oczerniony. Wypełnił on wszystkie obowiązki świadka… A w dniu 19 października wykazał się on niezwykłą odwagą, a nawet bohaterstwem. To, co w tej sprawie przed Wysokim Sądem zaprezentowano, nie może decydować o tym, że w Polskę pójdzie wieść znieważająca Chrostowskiego, ukazująca w fałszywym świetle jego szlachetną sylwetkę”.

Przyjaciel księdza Jerzego, mimo doznanych urazów, stara się natychmiast zawiadomić organa ścigania. Otrzymuje doraźną pomoc lekarską i składa zeznania, które w znacznej mierze przyczyniają się do wykrycia sprawców - wskazuje sąd w uzasadnieniu wyroku. - Jest wiarygodny, bo zeznaje spokojnie, rzeczowo, obiektywnie, ale i w pełni zgodnie z logiką toczących się wydarzeń.

Ostatni, poza mordercami, widzi ks. Popiełuszkę żywego. Gdyby nie uciekł, czekałaby go śmierć, a sprawcy zbrodni pozostaliby nieznani.

Waldemar Chrostowski wzbudza podziw i cieszy się szacunkiem rzeszy ludzi. W kodzie pamięci obserwatorów i analityków procesu toruńskiego tkwi plan zbrodni, której realizatorzy nie zamierzali pozostawić go przy życiu. W bagażniku auta mieli drugi worek jutowy z kamieniami. Piotrowski zamierzał powtórzyć zawołanie „kamulki do nóg” przed wrzuceniem do Wisły i drugiej ofiary, czyli Chrostowskiego właśnie. Ale unika śmierci, bo wyrywa się z rąk oprawców. 

Latami żyliśmy w przekonaniu, że jego odwaga doprowadziła do zniweczenia planu zbrodni nieznanych sprawców. Wedle zamysłu oficerów IV Departamentu MSW, nigdy nie mieliśmy dowiedzieć się, gdzie jest ciało kapłana i zwłoki jego przyjaciela.

W czasie pogrzebu Chrostowski niesie trumnę męczennika. Żyje z opinią przyjaciela Zmarłego. Bohater, który dał świadectwo. Ten ustalony wizerunek zmienia prokurator Andrzej Witkowski. 

- Hola, hola! - woła. - Ocknijcie się! To fałszywy przyjaciel! Bohater niesłuszny! 

Prokurator nie nawołuje do niczego podobnego publicznie, ależ skąd! To narracja akolitów, dla których jest niekwestionowanym autorytetem. Oto namiastka ich stylu:

Kierowcę Popiełuszki, Jacka Lipińskiego, w ostatniej chwili zastąpił Waldemar Chrostowski [którego] zwerbowało już wcześniej SB i miał pseudonim Desperat. Według prokuratora Witkowskiego, Chrostowski miał spiłowane kajdanki, co pozwoliło mu uciec. Prokurator dowodził, że „Desperat” nie mógł wyskoczyć z samochodu bez uszczerbku na zdrowiu. Te okoliczności miałyby świadczyć o jego współpracy z funkcjonariuszami SB”. 

 

Poznałem prokuratora Witkowskiego kiedy byliśmy nieco młodsi. Rzeczowy, powściągliwy aż do bólu, fachowiec o surowych zasadach. Wiedzą ze śledztwa dzieli się z przesadną ostrożnością. I nagle - szok!

Od 2002 roku, raz po raz przeciekają do mediów szczegóły najtajniejszego z tajnych śledztwa, dotyczącego zbrodni 40-lecia. Jego śledztwa. Jak to możliwe? Trudno uwierzyć, że świadomie wyzbył się nawyków profesjonalisty.

- Nie wiem, jak to się stało - zapewnia skonfundowany, ale niezbyt wiarygodnie. - My nie udzielaliśmy informacji ze śledztwa mediom. 

Czyżby? Doświadczenie zawodowe podpowiada mi sceptycyzm wobec takiego usprawiedliwienia.

Efekt przecieków jest fatalny. Hipotezy kierownika śledztwa przedstawiane są w mediach jako pewniki, a poszlaki jako dowody. 

Akta spoczywają w niedostępnej dla postronnych szafie pancernej prokuratora. Ale ma do niej klucz Wojciech Sumliński, bo cytuje w książce, reklamowanej jako nowe sensacyjne ustalenia śledztwa, rozległe fragmenty tajnych materiałów. Wystawia tym samym na szwank profesjonalizm śledczego. Nikt znający specyfikę zawodu nie uwierzy, że prokuratorowi zagubił się klucz od szafy z tajnymi aktami, ani w przypadkowe znalezienie go przez ambitnego dziennikarza. 

Wskutek działań duetu Witkowski-Sumliński, Chrostowski jest przedstawiany opinii publicznej w roli całkiem odmiennej niż go znaliśmy. Odzierany bezpardonowo z szat bohatera, w jakie ubierano go wiele lat. Stygmatyzowany, kreowany w mediach na agenta bezpieki, zarejestrowanego jako tajny współpracownik, z przypisanym mu pseudonimem Desperat. Traci niektórych przyjaciół, żyje w atmosferze ostracyzmu. Już nikt nie zaprasza go, aby dał świadectwo.

Rzeczowa analiza faktów jest mędrkom niepotrzebna. Bazują na przesłankach. Najmizerniejsza poszlaka jest pretekstem do spekulacji, oskarżeń, skazania bez przeprowadzenia dowodu winy. Ziarno wątpliwości kiełkuje najcięższymi zarzutami. Posądzeniem o udział w zbrodni. Podteksty, czytelne aluzje nie pozostawiają wątpliwości. Chrostowskiego skierowano do metodycznej inwigilacji kapelana „Solidarności”. 

Skoro tak, czy zawleczenie go pod pręgierz, kamienowanie na raty jest aby karą wystarczającą? Jeśli współwinny śmierci księdza Popiełuszki, to idźmy krok dalej. Ekwiwalentem adekwatnym jest śmierć. Tak, zabicie Chrostowskiego będzie najlepszym wyjściem. Nie udało się Piotrowskiemu i kolegom, więc my, w wolnej Polsce, społem dokończymy dzieła! Zadamy mu śmierć publiczną!

Prokurator Witkowski nie dementuje interpretowanych dowolnie informacji ze śledztwa, którym kierował. Milczy wobec rozłożonej na lata publicznej egzekucji Chrostowskiego. Wygodna jest pozycja obserwatora skutków istnego tsunami pomówień, inwektyw, nienawiści. Pan prokurator ich nie wywołał? Nie ma dowodów? Wiem, „My nie udzielaliśmy żadnych informacji”, ale na co dowodem jest taki cytat:

Wszystko, co do tej pory było wiadomo o zbrodni na księdzu Popiełuszce, poza miejscem i datą uprowadzenia, jest kłamstwem& W IPN znajdują się materiały, nie tylko obszerne, ale też doskonale zdokumentowane, które zmieniają dotychczasową wiedzę o okolicznościach tej zbrodni”.

Fascynujący, intrygujący czytelników news. Neguje się datę śmierci księdza, przesuwając ją na 25 października. Przyjęcie newsa jako odzwierciedlenia rzeczywistości oznacza podważenie wyroku skazującego sprawców morderstwa. Inaczej mówiąc - Piotrowski, Chmielewski i Pękala są niewinni, bo 23 października zostali przecież zatrzymani, więc nie mogli zabić.

Tyle że news zbudowany jest na kłamstwie.

W świetle faktów bledną rzekome „odkrycia”, „rewelacje”, „nowa prawda” o zbrodni. 10 grudnia 1984 roku, Sąd Wojewódzki w Toruniu otrzymał akt oskarżenia; 16 tomów akt, 79 dowodów rzeczowych, 30 kaset i taśm magnetowidowych z utrwalonymi eksperymentami śledczymi, przesłuchaniami, konfrontacjami oraz 150 opinii i ekspertyz. Podczas 26 dni rozprawy przesłuchano albo odczytano zeznania 84 świadków. Materiał dowodowy wzbogaca rozprawa w Sądzie Najwyższym, w kwietniu 1985 roku. 

Już w III RP, na procesie generałów Ciastonia i Płatka, sprawcy skazani w Toruniu za morderstwo na księdzu Popiełuszce, składają zeznania jako świadkowie w warszawskim Sądzie Wojewódzkim. Nie zaprzeczają udziałowi w przygotowaniu i swojej roli w zbrodni, ani nie kwestionują daty wrzucenia ofiary 19 października 1984 roku z tamy włocławskiej do Wisły.

Nie ma rzeczowego uzasadnienia dla negowania, podważania i bagatelizowania rzetelnych ustaleń prokuratury i sądów, zawartych w uzasadnieniach wyroków.

Przejawem megalomanii jest epatowanie twierdzeniem, jakoby kłamstwem było wszystko, co dotąd wiadomo o zbrodni. No - poza miejscem i datą uprowadzenia, jak czytamy w publikacjach Sumlińskiego i kolegów. 

Autorzy podbudowują deklaracje trybem oznajmiającym. „Doskonale zdokumentowane” materiały podważające znane okoliczności zbrodni są w IPN. Zapowiadają potwierdzenie sensacji dowodami.

Ale zapowiadanego potwierdzenia sensacji nie ma.

Brak dowodów winy Chrostowskiego nie przeszkadza wyznawcom nowej prawdy. Za mediami, granice absurdu przekraczają inspirowani sensacjami internauci. Razy na niedoszłą ofiarę bezpieki spadają w rozmowach prywatnych i publicznie, jak na spotkaniu autorskim w ramach bydgoskiego Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej:

- Chrostowski nie skoczył z samochodu, bo kaskader na wizji lokalnej się bał - mówi w dobrej zapewne wierze uczestnik spotkania. - On nie był przyjacielem księdza Jerzego, lecz donosicielem, zdrajcą, agentem bezpieki, która wynagradzała go tysiącami, dziesiątkami tysięcy dolarów. 

- Nie miota pan oskarżeniami zbyt pochopnie? 

- Nie. Wszyscy wiedzą, że Chrostowski był wtyką SB.

- Wszyscy? Wiedzą czy myślą, że wiedzą? A skąd pan wie?

- Z telewizji, z książki Sumlińskiego - mówi mężczyzna, przedstawiający się jako zwolennik prawdy. 

Nie on jeden obdarzony tą skłonnością. Są chętni do oskarżeń idących dalej: „Można przypuszczać, że kierowca ks. Jerzego mógł współpracować z SB, a nawet z BND, czyli zachodnioniemieckimi służbami. Istnieje duże prawdopodobieństwo, ż e za zabójstwem księdza mogło stać BND. Ciekawe, czy Chrostowski mógł współpracować z SB, czy także z BND, czy też jest trzecia możliwość. Pozostawiamy czytelnikom to nasze przypuszczenie do przemyślenia” - zachęca autor blogu.

W świetle udowodnionych prawomocnymi wyrokami sądowymi faktów - 19 października 1984 roku, Piotrowski, Chmielewski i Pękala uprowadzili i pozbawili życia księdza Popiełuszkę. Zasługą Chrostowskiego jest ich ujęcie cztery dni po utopieniu ofiary. 

Jest dziś deprecjonowany, pomawiany o wszelkie zło świata. Ma pecha. Bo przeżył. 

Adwersarze zarzucają mu zatajenie pracy na posadzie ajenta stacji benzynowej w Toruniu. Dostał ją z rekomendacji bezpieki. 

Kwestionują okoliczności jego ucieczki z auta napastników, bo nie doznał żadnych obrażeń. Mistyfikacją jest, że miał być zabity z księdzem Popiełuszką. 

Wreszcie - Chrostowski był sowicie opłacanym agentem SB.

Ile w tym prawdy?

 

(Dziennik NOWOŚCI 17 XII 2009)