LEKCJE DLA NIEMCÓW
Tu, ten nasz fyrtel, w Wolnym Mieście Gdańsku miał charakter pewnego rodzaju oazy. Kamienice na Grunwaldzkiej oznaczone numerami 126 i 128 zamieszkiwali wyłącznie Polacy. Przed wojną naszym sąsiadem zza ściany był Kazimierz Wiłkomirski, naonczas dyrektor Polskiego Konserwatorium Muzycznego w Gdańsku. Piętro wyżej z kolei mieszkał Jan Pastwa, profesor gdańskiego Gimnazjum Polskiego. Stara kamienica przy ulicy Grunwaldzkiej we Wrzeszczu. Lokatorem z najdłuższym stażem, półwiecznym z okładem - wyłączając okres okupacji - był Witold Kledzik. Odwiedzałem go kilkakrotnie w latach 80-tych. Senior gdańskich przewodników. Gdańszczanin z zamiłowania, chociaż urodzony daleko stąd 17 10 1906). - Mój ojciec wyjechał do Niemiec w poszukiwaniu pracy. Przyjęli go na kolej. Został maszynistą. Ja przyszedłem na świat w Berlinie. W dziewięćset szóstym. Jako drugie dziecko... Rodzice - wkrótce po zakończeniu I wojny światowej - przenieśli się do Nakła. Ja poszedłem w ślady ojca. Mając czternaście lat też dostałem pracę na kolei. W umowie miałem zapisane: „młodociana siła biurowa". Ktoś taki, jak goniec. Przynieś. Podaj. Pozamiataj... W 1924 roku, zgłasza się na ochotnika do 3 pułku lotniczego, stacjonującego w Poznaniu. Ma osiemnaście lat. - Wstąpienie do wojska traktowałem, jak obowiązek patriotyczny. Po zakończeniu służby planowałem powrócić do pracy na kolei. Kryzys gospodarczy spowodował jednak redukcje i powrót na kolej okazał się niemożliwy, chociaż złożyłem odwołanie nawet do Ministerstwa Spraw Wojskowych. W efekcie dostałem ofertę pracy w radiostacji wojskowej. Wyjechałem na Wołyń, do Równego. Ojciec pana Witolda pracuje w tym czasie na stanowisku komisarza odbiorczego parowozów w Gdańsku. Syn odwiedza rodziców podczas pierwszego urlopu. Po dwóch latach nieobecności. - Gdańskiem, całym Trójmiastem zresztą, z miejsca byłem zauroczony. Już nie chciałem wracać na Kresy... Tak się złożyło, że w Gdyni był olbrzymi deficyt kolejarzy. Przyjęto mnie z uzasadnieniem „powracający z wojska" i zaraz skierowano na kurs dyżurnych ruchu. Kilka miesięcy później pracowałem już w Gdańsku. Zamieszkałem z ojcem na Przeróbce, później samodzielnie w Gdańsku-Oliwie, wreszcie zakotwiczyłem tu, we Wrzeszczu. Wolne Miasto Gdańsk, to teren działania kilku, o ile nie kilkunastu organizacji stricte polskich, z Gminą Polską na czele. Swoje kluby i stowarzyszenia mają kolejarze, żołnierze rezerwy, powstańcy i legioniści. W dniach świąt narodowych wszyscy spotykają się podczas uroczystej, polowej Mszy świętej na Westerplatte. W 1933 roku powstaje Związek Polaków, do którego akces zgłaszają obywatele RP, mieszkańcy obszaru objętego jurysdykcja Wolnego Miasta. Już w latach pacholęcych, Kledzik uczestniczy w tajnych zajęciach berlińskiej filii Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół". W Gdańsku nie ogranicza się do członkostwa w jednej organizacji zrzeszającej miejscowych Polaków. Przeciwnie, dość wymienić Macierz Szkolną i Związek Polaków (jeden z pierwszych członków) oraz kilka „towarzystw". Śpiewu „Moniuszko", Przyjaciół Harcerstwa, Byłych Powstańców i Wojaków oraz Budowy Kościoła pod wezwaniem Chrystusa Króla, polskiego oczywiście. Jest także członkiem wspierającym i zawodnikiem w sekcji strzeleckiej Kolejowego Klubu Sportowego „Gedania". Początkowo gdańskim Polakom nie żyło się w Wolnym Mieście źle. Nasilenie antypolonizmu nastąpiło po dojściu do władzy Hitlera. Nastroje wrogości przybrały po nominacji Alberta Forstera na gauleitera, dotychczasowego komisarycznego przywódcy NSDAP na obszarze Wolnego Miasta Gdańska,. Wbrew układom międzynarodowym otrzymał on specjalne pełnomocnictwa, umożliwiające sprawowanie faktycznej kontroli nad gdańskim Senatem. W domach Polaków wywieszających flagi podczas świąt narodowych zaczęto wybijać szyby, eksmitowano ich z zajmowanych mieszkań. Rodziców posyłających dzieci do polskich szkół zwalniano z pracy. Starannie podsycana nienawiść sprawiała, że dzieci niemieckie nagle przestawały się bawić z polskimi. Młodzież niemiecka zrzeszona w Hitler-Jugend wszczyna napady na uczniów polskich szkół. Bojówki hitlerowskie działają w sposób coraz bardziej ostentacyjny. Rozpędzają zebrania legalnie działających organizacji polskich. Pikietują polskie urzędy i instytucje. Mnożą się napaści na Polaków, których efektem są także ofiary śmiertelne. Gdańscy Polacy są w defensywie. Czy mogli się bronić przed ekspansją narodowosocjalistycznych Niemiec? Jak? Jedną z niewielu polskich instytucji na terenie Wolnego Miasta są Polskie Koleje Państwowe. Witold Kledzik od kilku lat jest osobistym sekretarzem dyrektora Biura Gdańskiego PKP. - Zgodnie z Traktatem Wersalskim do pracy na kolei mieliśmy przyjmować wyłącznie obywateli gdańskich. Nie odbiegając od obowiązujących przepisów, dyrekcja akceptowała wnioski o przyjęcia do pracy przede wszystkim chętnych narodowości polskiej. To doprowadziło do sytuacji, że w jednostkach PKP na terenie Wolnego Miasta pracowało prawie pięćdziesiąt procent Polaków. Było niewiele stanowisk kierowniczych nieobsadzonych przez nas. Należało jednak przeciwstawić się paramilitarnym oddziałom niemieckim. Gospodarz mieszkania podchodzi do pokaźnych rozmiarów szafy. Wyjmuje i kładzie na stole tekturową, poszarzałą ze starości, wypełnioną dokumentami teczkę zatytułowaną: PTOW. - ...czyli Polska Tajna Organizacja Wojskowa, której powstanie trzeba datować na rok 1933. Pomysłodawcą, głównym motorem napędowym działania oraz dowódcą PTOW był Henryk Królikowski-Muszkiet, kierownik gdańskiej Ekspozytury Inspektoratu Ceł. Szkielet strukturalny organizacji, to prawie kalka Związku Strzeleckiego. W pięciu kompaniach o nazwach: Kaszuba (Gdańsk-Orunia), Orzeł (Śródmieście), Bałtyk (Wrzeszcz), Mewa (Sopot) oraz Gryf (Oliwa), gdzie byłem zastępcą komendanta, mieliśmy ponad stu ludzi w każdej. Jedni całkiem młodzi, przed dwudziestym rokiem życia, ale i rezerwiści. PTOW dla Polaków z obywatelstwem Wolnego Miasta organizowała w Macierzy kilkutygodniowe obozy wojskowe. Nasza działalność miała swoje znaczenie, lecz - prawdę mówiąc - w porównaniu z przedsięwzięciami o charakterze militarnym Niemców, zwłaszcza w zakresie uzbrojenia - wyglądało to mizernie. Mieliśmy przeważnie pistolety i broń myśliwską oraz broń własnej roboty. Służba Ochrony Kolei, której w pewnym czasie szefowałem, dysponowała 48 naganami. Niewiele w porównaniu z przedsięwzięciami hitlerowców, którzy ponadto - o czym trzeba pamiętać - mieli wsparcie większości niemieckiej na terenie Gdańska. Faktycznie, maturzyści niemieccy przechodzą obowiązkowe przeszkolenie wojskowe w Prusach Wschodnich, po czym wstępują do SS-Heimwehry, którą 5 czerwca 1939 roku ustanowiono organem zbrojnym NSDAP i Senatu Wolnego Miasta. To kilka tysięcy uzbrojonych w pistolety, umundurowanych młodych mężczyzn, mających za dowódców zawodowych wojskowych. Zezwolenia na posiadanie broni wydawano tylko członkom partii narodowo-socjalistycznej (R. Gamm: Swastyka nad Gdańskiem. Warszawa 1960, s. 67-68). Senat Wolnego Miasta zezwolił członkom Hitler-Jugend nie tylko na noszenie mundurów, lecz również sztyletów u boku. Wraz z członkami Selbstschutzu, uzbrojeni ponadto w kastety i pałki, co rusz napadają na Polaków. Nie tylko w Gdańsku, ale i w mniejszych ośrodkach, również wiejskich. Na porządku dziennym są prowokacje. Bojówki niemieckie obrzucają obelgami młodych Polaków, a gdy ci odpowiadają podobnie, trafiają do aresztu pod zarzutem „obrazy narodu niemieckiego" (Karol Grünberg: Hitler-Jugend. Toruń 1998, s. 174). Wiosną, a zwłaszcza z początkiem lata 1939 roku, Gdańsk odwiedzają nadzwyczaj licznie turyści specjalnej proweniencji. Gros, to mężczyźni wyróżniający się od innych przyjezdnych, że nie wracaja do miejsc swojego zamieszkania, bowiem bilety wykupili tylko w jedną stronę. Zaraz po przybyciu do Wolnego Miasta Gdańska „turyści" zasilają szeregi sił zbrojnych. Czekają już na nich mundury w kolorze feldgrau, z wyhaftowanym na rękawach napisem „SS-Heimwehr Danzing", czyli Obrona Krajowa Gdańska. - Wiedzieliśmy w PTOW, czy Związku Polaków, że ze statków niemieckich cumujących w basenach Stoczni Schichaua, wyładowywany jest sprzęt i uzbrojenie wojskowe. Członkowie SS-Heimwehr, wprawdzie na obrzeżach miasta, ale właściwie bez żadnej konspiracji, odbywali ćwiczenia. Wieczorami natomiast budowali umocnienia militarne w sąsiedztwie granicy polsko-gdańskiej. 18 sierpnia, gdańskim Długim Targiem defiluje półtoratysięczna brygady SS-Heimwehr, pod dowództwem Oberstrurbaunführera Goetza. Wśród wiwatujących, rozentuzjazmowanych tłumów gdańskich Niemców, defiladę przyjmuje gauleiter Forster. Na trybunie honorowej towarzyszą mu generał Wehrmachtu Friedrich Georg Eberhard i SS-Obergruppenführer Radies. - Postaraliśmy się, aby Gdańsk i jego mieszkańcy nie byli więcej bezbronni! - krzyczy Forster. „Der Danzinger Vorposten" informuje nazajutrz: „Po raz pierwszy od dwudziestu lat znowu wmaszerowały do Gdańska nowoczesne oddziały wojskowe". 23 sierpnia - naruszając konstytucję Wolnego Miasta - Senat Gdański zatwierdza ustawę o mianowaniu Alberta Forstera głową (Staatsoberhaupt) Gdańska. Umundurowani hitlerowcy organizowali ostentacyjne przemarsze ulicami Gdańska. Godna uwagi jest charakterystyka ówczesnej atmosfery politycznej autorstwa Wysokiego Komisarza Ligi Narodów: „W Wolnym Mieście niemal codziennie przeciągały przed naszym domem kolumny paramilitarnych formacji. Młodzież hitlerowska śpiewała: Dziś należą do nas Niemcy, a jutro cały świat" (Carl Burckhardt: Moja misja w Gdańsku 1937-1939. Warszawa 1970, s. 166). W ostatnich dniach sierpnia, policja aresztowała większość komendantów kompanii Polskiej Tajnej Organizacji Wojskowej, co spowodowało zasadnicze trudności z wykonaniem zadań wyznaczonych na wypadek wybuchu wojny. Minister Spraw Zagranicznych otrzymuje szyfrowaną depeszę od ministra Mariana Chodackiego, Komisarza RP w Gdańsku, który jest przeciwny obronie polskich obiektów na terenie miasta. Informacje wywiadu polskiego o koncentracji wojsk niemieckich wzdłuż całej granicy z Polską skłaniają Naczelne Dowództwo WP do rezygnacji z planu interwencji w Gdańsku. 31 sierpnia, o godz. 8,30, dowódca armii Pomorze, gen. dyw. Władysław Bortnowski, dostaje telefonogram: „Kwatera Główna Korpusu Interwencyjnego, elementy pozadywizyjne (...) i 13 Dywizja Piechoty otrzymały rozkaz załadowania i odchodzą do dyspozycji Naczelnego Wodza. 27 Dywizja Piechoty oddana do dyspozycji dowódcy armii. Generał Skwarczyński ze ścisłym sztabem zamelduje się jak najszybciej w Naczelnym Dowództwie". Polska diaspora w Gdańsku nic nie wie o treści depesz. Witold Kledzik opowiada o losie komendanta kompanii Orzeł PTOW, kolejarza Piotra Teshmera: - Był oficerem zawodowym. Kawalerem Orderu Virtuti Militari. W latach dwudziestych, szef Centralnej Szkoły Podoficerskiej w Pińsku, na Polesiu. Kilka miesięcy przed wybuchem wojny Piotr Teshmer organizuje zabezpieczenie urzędów i instytucji polskich w Gdańsku. Sam dowodzi oddziałem broniącym Poczty Polskiej. Ranny, po kapitulacji, trafia do niewoli. 29 września, sąd w Gdańsku skazuje go na karę śmierci. 5 października zostaje rozstrzelany, wraz z wziętymi do niewoli pocztowcami. Na liście osób przeznaczonych do internowania umieszczono także Witolda Kledzika. Hitlerowcy mieli informacje o jego działalności pozazawodowej, zwłaszcza w Polskiej Tajnej Organizacji Wojskowej i Związku Polaków. - W Gdańsku zbliżający się wybuch wojny czuliśmy, dosłownie, przez skórę. Zgodnie z rozporządzeniem Komisarza Generalnego RP w Gdańsku, podobnie jak inni urzędnicy państwowi wywiozłem rodzinę, żonę, Ludwikę oraz trzech synów (najstarszy pięć lat) do Polski. Zamieszkali u mojej matki w Solcu Kujawskim. 2 września wróciłem do Wrzeszcza. Przed wejściem do naszej klatki schodowej, przywołała mnie z okna sąsiadka z domu obok. Niech pan nie idzie na górę, ostrzegła, bo hitlerowcy kilka razy już po pana byli. Natychmiast uciekłem i noc spędziłem w jednym z budynków kolejowych. Nazajutrz otrzymałem w pracy specjalną przepustkę koloru żółtego upoważniającą do chodzenia po torach oraz polecenie wyjazdu służbowego do Gdyni, gdzie, nie bez perypetii, dotarłem drogą okrężną, przez Tczew i Kościerzynę. Kilka dni później rozpoznał go gdański Niemiec i zadenuncjował. Wraz z innymi zatrzymanymi czekał wiele godzin na przesłuchanie. Gestapowiec, przed którym staje jest znużony długim dniem pracy. - Jestem tłumaczem na dworcu i zatrzymano mnie wskutek nieporozumienia - blefuje Kledzik. Tego dnia ma szczęście po raz drugi. W tym samym czasie przesłuchiwany jest jego brat, Wacław, który podaje do protokołu: - Witek zginął podczas walk na Oksywiu. Gestapowiec dekretuje: „nieboszczyk" i skreśla Witolda Kledzika z listy poszukiwanych. - Na Pomorzu Gdańskim nie mogłem pozostać. 3 października, a więc w trakcie trwającej już na szeroką skalę akcji eksterminacyjnej przeciwko kadrze kierowniczej pomorskich Polaków, rowerem udałem się w podróż do Solca, by połączyć się z rodziną. Zwłaszcza, że żona była w siódmym miesiącu ciąży. U celu podróży dowiedziałem się o tragedii, jaka wydarzyła się 5 września. Żona zginęła od kul podczas ewakuacji. Synowie moi ocaleli tylko dzięki swojej babci, czyli mojej matce.
- Pan Witold wciąż zadziwia świetną dyspozycją - komplementuje Urszula Woźniak, szefująca miejscowemu oddziałowi PTTK. - Żywotny. Pracowity. Niezmordowany. Wzór dla młodych, którzy o tę pracę wcale się nie biją. Pokój pana Kledzika ma stary, dobry metraż; jakieś trzydzieści kilka metrów. Meble solidne, wręcz zabytkowe. Ściany przesłaniają regały z książkami i szafy wypełnione bezcennymi woluminami. - Książek będzie ponad dwa tysiące egzemplarzy - zauważa mimochodem gospodarz i podaje do sernika pachnącą kawę. - Kawa, widzi pan, jest u mnie zawsze. Była nawet za Jaruzelskiego, kiedy brakowało wszystkiego. Oprowadzam wycieczki, a Niemcy za udzielane lekcje czasami dają mi dodatkową gratyfikację. Skorowidz księgozbioru uporządkowany w dwudziestu jeden działach. Przykładowe tytuły: Gmina Gdańska Związku Polaków, Macierz Szkolna, Klub Kolejowy „Gedania", Stutthof... Prócz książek - dokumenty, bezcenne opracowania, maszynopisy i albumy fotograficzne, oddzielnie opisane, wyselekcjonowane: rodzinne, narodowe, gdańskie. Kustosz tego prywatnego mini muzeum opowiada o meandrach gdańskiej historii. O zawiłościach losów gdańskich, pomorskich Polaków. Snuje wątek wierności Ojczyźnie, chwilach zwątpienia i zdradzie. Przywiązaniu do miejsc młodości, miłości i nienawiści. Bohaterstwie i martyrologii. Witold Kledzik mówi o historii fascynująco. Sam jest historią. Tak, człowiek-historia. Berlińczyk z urodzenia, Gdańszczanin z miłości.
PS. Witold Kledzik zmarł 7 listopada 1988 roku. |